Ron nerwowo kręcił się po korytarzu kliniki Świętego Munga. Gdyby to było możliwe, w posadzce już dawno powinna była utworzyć się wyżłobiona ścieżka pomiędzy salą, w której leżała Hermiona, a poczekalnią, w której czekała prawie cała rodzina.
Kiedy dochodził do drzwi prowadzących na salę Hermiony, zatrzymywał się i przyciskał ucho do drewna, ale słyszał tylko jakieś szepty pielęgniarek.
Z każdą chwilą wywoływało to przerażenie. To nie tak, że się tego nie spodziewał, ale już dziś? Przecież termin porodu był ustalony dopiero za dwa tygodnie.
Dziesiątki panicznych myśli zalewało jego umysł. Bał się. O Hermionę, o dziecko. Dobrze pamiętał tamten okres, sprzed lat, gdy stracili je tak wcześnie. Jej załamanie. Nie chciał przechodzić tego jeszcze raz, a wiedział, że gdyby tym razem coś… poszło nie tak… nie umiałby jej pomóc.
Odwrócił się i zrobił kilka kroków w stronę poczekalni, gdy usłyszał przerażający krzyk Hermiony. Miał wrażenie, że cofnął się w czasie do ich pobytu w dworze Malfoyów, gdy była torturowana, a on nie mógł jej pomóc. Wśród krzyków rozpoznał tylko jedno słowo - „Ron!”. Podbiegł z powrotem do drzwi, które otworzyły się w tej samej chwili, w której zamierzał złapać za klamkę. W wejściu pojawiła się jedna z pielęgniarek.
- Co się dzieje? – zapytał.
- Żona miała kolejny skurcz. Chce pana mieć przy sobie – odparła spokojnie. – Proszę za mną. Niech pan tylko to założy. – Podała mu fartuch i wprowadziła do środka.
Hermiona leżała na boku, zaciskając dłonie na poręczy przy łóżku. Była wyczerpana.
- Ron… – jęknęła, wyciągając do niego rękę. – Zabiję cię za to-o...
Usiadł na krześle tuż przy niej.
- Cii... Jestem przy tobie. Czy jest na to jakiś sposób? – zwrócił się do stojącej obok kobiety.
- Dostała przed chwilą silną dawkę. Nie mogę zrobić nic więcej, ze względu na dobro dziecka…
- Ale ona cierpi! – wykrzyknął.
Kolejna fala bólu przeszła przez całe ciało Hermiony. Zacisnęła mocno dłoń na ręce Rona. Pielęgniarka pomogła jej ułożyć się z powrotem na plecach.
- Teraz potrzebny jest spokój. Eliksir powinien zaraz zacząć działać.
- Ron – Hermiona ścisnęła ponownie jego dłoń – naprawdę piłam przed chwilą eliksir przeciwbólowy i już jest lepiej. Po prostu Rose jest niecierpliwa, jak jej tata. – Uśmiechnęła się do niego. – I chce być już z nami.
Kolejny skurcz przepłynął przez jej ciało. Działanie eliksiru zaczynało słabnąć, a bóle nasilać. Pot wystąpił na jej czole, kiedy starała się oddychać równomiernie i głęboko.
- Nie wiem jak Ginny to znosiła za każdym razem – mruknęła – nie mówiąc o twojej mamie…
- Jak chcesz, to je poproszę, są obok…
- Ani mi się waż, Ronaldzie! – wrzasnęła. – Aaa!…
Pielęgniarki przywołały Octopusa, który sprawdził jej stan na monitorze. Wykonał jakieś skomplikowane ruchy różdżką nad jej brzuchem i stwierdził:
- Córka jest już blisko, pani Weasley. Przy następnym skurczu się urodzi.
Pielęgniarki pomogły Hermionie skulić się na łóżku, Ron stanął obok niej, nie puszczając jej dłoni, a Octopus ustawił się przed nią, gotowy do odbioru porodu.
- Pani Weasley – zaordynował – proszę skupić się na parciu.
Hermiona spojrzała na Rona i ścisnęła jego dłoń jeszcze mocniej, aż zbielały mu palce.
- Tylko mi nie zemdlej – mruknęła.
Ron nachylił się nad nią, odgarnął mokre kosmyki z jej czoła i szepnął, całując delikatnie jej skroń:
- Nie martw się o mnie. Teraz Rose jest ważna.
Hermiona przymknęła oczy. Była gotowa. Wkrótce zobaczy i weźmie w ramiona córeczkę, na którą tak bardzo czekali.
- Pani Weasley, przy następnym skurczu proszę wziąć głęboki wdech i przeć – oznajmił uzdrowiciel.
Hermiona skupiła się na skurczu i parła tak mocno, jak tylko mogła. Ron pomagał jej, podtrzymując jej plecy i ściskając jej dłoń.
- Bardzo dobrze. Może pani krzyczeć – ponownie rozległ się głos Octopusa, a w odpowiedzi rozległ się krzyk Hermiony.
- Już nie mogę!
- Jesteś bardzo dzielna, Hermiono – mruknął Ron, głaszcząc ją po głowie.
- Widać główkę – oznajmił Octopus. – Jeszcze jeden taki wysiłek i będzie pani mogła przytulić dziecko.
Hermiona zacisnęła zęby, by znów skupić się na parciu. Usłyszała sapnięcie Rona. Zdała sobie sprawę, że prawie zgniata mu palce.
- Przepraszam – szepnęła, rozluźniając chwyt.
- W porządku. – Ron poprawił ułożenie ręki, kładąc na niej drugą dłoń. – Rób swoje.
- Jeszcze raz, pani Weasley. Głęboki wdech i przeć.
Jej ból ustał prawie natychmiast, kiedy do jej uszu dotarł krzyk dziecka. Opadła na łóżko, płacząc gorącymi łzami ulgi. Uzdrowiciel położył jeszcze nieumytego noworodka na jej brzuchu, a pielęgniarki wytarły go w czyste ręczniki.
- Zdrowa? – zapytała, wyciągając rękę w stronę maleństwa.
- Córeczka ma wszystkie paluszki u rąk i nóg, pani Weasley – odparł Octopus z uśmiechem. – Wszystkie parametry prawidłowe. Chce pan odciąć pępowinę? – zwrócił się do Rona, który otarł ukradkiem łzę i kiwnął głową. – To proszę przytknąć różdżkę w tym miejscu. – Uzdrowiciel wskazał właściwe miejsce, a Ron wykonał polecenie.
Pielęgniarki umyły małą dziewczynkę i przyniosły z powrotem owiniętą w kocyk, by położyć ją na Hermionie.
- Jestem twoją mamusią – powiedziała miękko przez łzy, gdy Rosie otworzyła oczka i spojrzała na nią po raz pierwszy. – A to jest twój tatuś. – Przekręciła głowę i zerknęła na pochylającego się nad nią Rona.
- Jaka malutka – zauważył, przysuwając się bliżej.
- A czego się spodziewałeś? Że od razu będzie biegać?
- No nie.
Ron nie mógł oderwać wzroku od tej małej istotki, która przyszła na świat. Jego palec był ogromny w stosunku do jej małych rączek, jej główki... gdy tak gładził ją nim delikatnie. Oczywiście, to nie był pierwszy raz, gdy widział nowonarodzone dziecko, był przecież przy narodzinach Jamesa, ale to było rok temu. Teraz patrzył na swoją córeczkę, która była niesamowicie podobna do Hermiony.
- Jest śliczna – wyszeptał. – Cała ty.
- Jesteś gotowy wziąć ją i pokazać reszcie rodziny? Wszyscy pewnie czekają na jakieś wieści. I dajmy iść im do domu – powiedziała Hermiona. – Harry pewnie rano musi być w ministerstwie.
- Ja? Boję się, że coś jej zrobię.
- Nie ma się czego obawiać. – Od razu pojawiła się przy nich jedna z pielęgniarek, która wzięła niemowlę od Hermiony i podała Ronowi. – Proszę tu podtrzymać główkę. O tak, idealnie.
Gdy tylko wziął Rose w ramiona stwierdził, że cały strach zniknął, a on nie ma ochoty z nikim się dzielić swoim zawiniątkiem. Najchętniej tuliłby ją w nieskończoność. Swoimi niebieskimi oczkami patrzyła na niego z niezwykłą ufnością. Niestety chwilę potem zasnęła zmęczona porodem i teraz pozostało mu podziwianie jej słodkiej buźki.
- A panią zabieram na kilka badań – powiedziała pielęgniarka do Hermiony.
Ron oderwał wzrok od maleństwa w ramionach i spojrzał nieprzytomnie najpierw na Hermionę, a potem na kobietę. Czy ona zwariowała? Nie widzi, że Hermiona jest zmęczona i zaraz zaśnie? Jest blada, wygląda na wycieńczoną.
- To konieczne? – zapytał.
- Tak. – Pielęgniarka przytaknęła. – Sprawdzimy tylko czy z żoną wszystko w porządku, a pan w tym czasie uspokoi swoją rodzinę. Za pół godziny proszę wrócić na pierwsze karmienie i badania córeczki.
Hermiona pogłaskała go po dłoni.
- Idź, Ron. Inaczej twoja mama niedługo rozniesie cały szpital.
Kiwnął głową i powoli ruszył do wyjścia.
-----
Molly Weasley zerknęła na klepsydrę umieszczoną obok drzwi poczekalni. Ziarenka piasku przesypywały się bardzo powoli, jakby drwiły sobie z oczekujących. Miała wrażenie, że Ron rozmawiał z nimi dobre kilka godzin temu. Co się tam działo?
Chciała wstać i iść sprawdzić, ale poczuła dłoń Artura na swoim ramieniu.
- Spokojnie, Molly. Gdyby coś się działo, już byśmy wiedzieli.
- A jeśli próbują to przed nami ukryć? Jak przed laty? – syknęła w jego stronę.
- Nic się nie dzieje. Spróbuj się rozluźnić. – Ścisnął jej ramiona i przygarnął do siebie. – Za naszych czasów nie mogłem być przy tobie tak blisko jak Ron, pamiętasz? Jestem pewien, że gdyby coś się stało, byłby pierwszym, który by nas powiadomił.
- Nie waż się mi przypominać – warknęła, przerywając mu. – Zresztą, co ty tam wiesz…
Bo tak naprawdę nie wiedział. Dobrze pamiętała narodziny każdego z dzieci. Oczywiście Artur miał rację, bo gdy ona rodziła towarzyszyła jej tylko matka i akuszerka, a on przez cały czas krążył między kuchnią a salonem, czekając na jakiekolwiek wieści i opiekując się pozostałymi maluchami.
Wszystkie dzieciaki rodziły się dość szybko. Zaledwie kilka godzin. Choć najciężej miała przy Fredzie i George’u. Na dodatek nikt się nie spodziewał dwójki. I to w Prima Aprilis. Nie uwierzyłaby, gdyby ktoś jej powiedział, że tak będzie. Jednak bóle mówiły jej wszystko. Po narodzinach Freda nie miała nawet czasu, by odetchnąć, bo kolejne skurcze zmuszały ją do parcia. Wtedy nie stosowano żadnych znieczuleń, nawet obawiano się podawać eliksiry przeciwbólowe, a na czas parcia rodziła, klęcząc na łóżku. Po każdym krzyku dziękowała wtedy wszystkim możliwym bogom, za zaklęcia uciszające, żeby starsze dzieci niczego nie słyszały.
Teraz czasy się zmieniły. Ginny jako jedyna zaufała jej i poprosiła przy narodzinach. Pewnie, gdyby nie ta ostatnia tragedia, Al urodziłby się w domu, jak rok wcześniej jego brat. Wszystkie jej synowe rodziły tutaj albo ze swoimi matkami. Tylko Hermiona wolała rodzić bardziej nowoczesną i mugolską metodą i Molly obawiała się, żeby to nie skończyło się tak jak z Arturem przed laty.
Rozejrzała się wokół. Oprócz niej i Artura w poczekalni byli już tylko Harry i Ginny ze swoimi maluchami. Ginny trzymała Albusa przy piersi. Co jakiś czas pochylała się w stronę Harry’ego, by zerkać na śpiącego na jego ramieniu Jamesa. Młody mężczyzna rozsiadł się wygodniej na krześle i oparł głowę o ścianę, zamykając oczy. Pewnie był zmęczony po całym dniu w ministerstwie. Chwilę potem jednak objął Ginny i przygarnął ją do siebie, i razem obserwowali swoich śpiących chłopców.
Gdyby ktoś im się przyjrzał, stwierdziłby, że jako rodzice są bardzo zaborczy i nadopiekuńczy. Nikomu, nawet jej i Arturowi, nie chcieli oddać pod opiekę swoich chłopców, choć przecież są dziadkami, wciąż trzymając je w ramionach. Ale też nikt, kto wiedział, co przeżyli przez ostatnie dwa tygodnie, zarówno oni, jako rodzice, jak i Jim, nie miał im tego za złe. Molly była pewna, że oboje nienawidzili tego miejsca, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, a mimo to przyszli tu, by razem wspierać swoich przyjaciół i towarzyszyć im w oczekiwaniu na kolejnego Weasleya.
Zmrużyła oczy, obserwując młodego mężczyznę i swoją córkę. Choć od chwili, gdy Ginny zmieniła nazwisko na Potter, minęło już sześć lat, i ma już dwójkę własnych pociech, zawsze widziała w niej tą małą dziewczynkę z dwoma kucykami i brudną buzią od czekoladowego ciasta.
A Harry?
Dobrze pamiętała jak czternaście lat temu pomogła pewnemu czarnowłosemu chłopcu przejść na magiczny peron. Czy już wtedy wiedziała, że ten chłopiec tak odmieni życie całej jej rodziny? Pewnie nie tak do końca. Wtedy widziała w nim po prostu małego zagubionego chłopca, który od tamtej pory stał się dla niej jak syn. Bo kto oprócz niej troszczył się o niego? Syriusz, który przez prawie całe jego życie był w Azkabanie? Dumbledore? Dursleyowie? Oo, ci to na pewno, mruknęła pogardliwie i aż się wzdrygnęła na samo wspomnienie wujostwa Harry’ego.
Przez wszystkie te lata starała się zastąpić mu matkę, choć wiedziała, że nikt i nic mu jej nie zastąpi. Prała, cerowała podarte skarpetki, karmiła. Robiła wszystko, by chłopak poczuł choć namiastkę tego, co powinien dostać od swoich prawdziwych rodziców. Miłość.
To ona zawsze pierwsza wiedziała, co się stało. Co prawda Minerwa jak i Albus pisali jej o Ronie, ale jego imię zawsze pojawiało się obok, tak samo jak Hermiony. Przyjaciele od samego początku. Wielokrotnie kłóciła się z Dumbledore’em, że Harry jest zbyt młody, że to jeszcze dziecko, ale dyrektor był nieugięty. Zawsze powtarzał, że on musi poznać swoją moc, musi wiedzieć, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Przez lata nie dopuszczała do siebie myśli, że Harry będzie musiał stanąć do pojedynku z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Dobrze pamiętała swój strach, gdy po ślubie Billa i Fleur zniknął wraz z Ronem i Hermioną, a kilka lat później z Ginny. Każdego dnia bała się zajrzeć do „Proroka”, by nie dowiedzieć się o najgorszym. Czasami było jej głupio przyznać się nawet przed sobą, że bardziej boi się o Harry’ego, niż o własne dzieci.
Kiedy tamtego popołudnia dowiedziała się od Artura, że to już… a potem patrzyła jak Kingsley wynosił Harry’ego bez życia, chciała krzyczeć jeszcze głośniej, niż Ginny.
Otrząsnęła się ze wspomnień, gdy obok siebie wyczuła poruszenie. Artur jak i Harry i Ginny wstali, patrząc w stronę wejścia. Sama też tam spojrzała. W otwartych drzwiach stał Ron z małym różowym tobołkiem w ramionach.
- Przedstawiam wam Rose Weasley – oznajmił z uśmiechem od ucha do ucha.
- Nareszcie! – wykrzyknęła Molly i natychmiast sięgnęła po swoją wnuczkę. – Jak Hermiona?
- W porządku – wymamrotał Ron, oszołomiony, że tak szybko odebrano mu córkę. – Jest tylko zmęczona. Ja zresztą też.
Harry podszedł do niego z wyciągniętą ręką. Ron ujął ją z radością.
- Gratulacje, stary! Witaj wreszcie w gronie ojców! – Harry wyszczerzył się do niego i klepnął go w plecy.
- No tak… – Ron skinął głową, nie spuszczając wzroku ze swojego maleństwa w rękach Molly. – Wiesz, w pewnym momencie myślałem, że znowu trafiłem do Malfoyów.
Harry spojrzał z przerażeniem na niego, przypominając sobie krzyki torturowanej Hermiony i aż się wzdrygnął. Potem przypomniał sobie narodziny Jamesa i jego strach o Ginny, gdy to ona krzyczała.
- Pierwsze chwile ojcostwa. Jeszcze się przekonasz, co to znaczy.
Zerknął na Jamesa.
- Nigdy nie chciałbym przeżywać czegoś takiego, co wy. – Ron pogłaskał po główce śpiącego Jima. – Nie wiem, co ja bym zrobił w takim momencie.
- Jestem pewien, że zrobiłbyś wszystko. Tak jak ja.
- Pewnie tak… – Ron pokiwał głową, szukając swojej córeczki, która teraz znajdowała się w ramionach dziadka. – Merlinie, jestem ojcem! – wykrzyknął, jakby to sobie dopiero teraz uświadomił.
- Widzę, że wreszcie to do ciebie dotarło – prychnęła Ginny, która w tym momencie do nich podeszła. – Rose jest śliczna.
- Dzięki, siostra. Harry, Ginny – zaczął niepewnie Ron – wiem, że powinniśmy prosić was o to dużo wcześniej, ale zostaniecie chrzestnymi?
- Oczywiście – powiedzieli razem.
Molly przysłuchiwała się w ciszy ich rozmowie. To nie tak, że chciała ich podsłuchać. Po prostu tak wyszło. Dwór Malfoyów? Kiedy? Jedyny raz, o którym wiedziała, był po porwaniu Ginny, ale wtedy przecież Hermiona nie była torturowana… prawda? A może o czymś nie wiedziała? A może to… zawahała się.
Tak naprawdę nikt nie wiedział, co się z nimi działo przez tamten rok, gdy we trójkę ukrywali się przed śmierciożercami, szmalcownikami i Sami-Wiecie-Kim. Może to wtedy? Bill kiedyś wspomniał, że pewnego poranka pojawili się na progu Muszelki ze słaniającą się na nogach Hermioną, by po kilku dniach ponownie zniknąć.
Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się i zobaczyła Artura. Rose trafiła z powrotem w ramiona taty, który musiał wracać już do Hermiony, bo mała była głodna.
Po pożegnaniu się z Ronem oraz Ginny i Harrym, wrócili do pustej Nory.
Molly przygotowała herbatę i usiadła zamyślona przy stole w kuchni. Artur usiadł przy niej i wziął w ręce jej dłonie.
- Nie idziesz spać? Już późno.
- Jak chcesz to idź sam. Ja jeszcze chwilę posiedzę – odparła nieobecnym głosem.
Nie patrząc co robi, machnęła w bok i przywołała dzbanek i kubki, do których nalała parującego napoju.
- Coś cię martwi, babciu? – szepnął jej mąż.
- Nie. Po prostu się zamyśliłam.
Artur zmarszczył brwi.
- Molly, przecież widzę, że coś jest nie tak. Jesteś taka od naszej rozmowy w Mungu. Wciąż się na mnie gniewasz, moja Dygotko?
- Gniewam? – powtórzyła zaskoczona. – Ach, nie.
Molly bez pośpiechu wypiła kilka łyków herbaty, odstawiła prawie pusty kubek na blat i spojrzała na niego.
- Wiesz, gdy tak patrzyłam dzisiaj na nasze dzieci, wróciły wspomnienia, gdy to my stawaliśmy się rodzicami. A teraz to oni będą patrzeć, jak dorastają ich pociechy. Kiedy one tak dorosły? Jak teraz tak myślę, to żadne z nich nie miało prawdziwego dzieciństwa. Zwłaszcza, gdy w naszym życiu pojawił się Harry. No może Bill i Charlie, ale oni też przecież przyłączyli się do walki. Nie, nie mam mu tego za złe, ani nikomu innemu – powiedziała szybko, gdy zauważyła, że Artur próbował coś powiedzieć. – Jestem mu wdzięczna, przecież nie raz i nie dwa uratował członków naszej rodziny, najpierw Ginny z tej przeklętej Komnaty, potem ciebie… ale wciąż i wciąż zamiast cieszyć się z kolejnego roku w Hogwarcie, musiał mierzyć się z Sam-Wiesz-Kim. Każdego lata, gdy na niego patrzyłam, nie widziałam nastoletniego chłopca, ale doświadczonego mężczyznę.
- To prawda – przyznał Artur. – Harry nigdy nie miał łatwego życia. Ale wierzę w to, że Jim i Al będą je mieli. On da im to, czego jemu zabrakło.
Molly przytaknęła. Nigdy tego nie powiedziała, nawet Arturowi, ale dziękowała Bogu, że po tych wszystkich trudnych czasach zachował jej tego niezwykłego chłopca od przedwczesnej śmierci. Nie dlatego, że jest bohaterem, tylko po prostu dlatego, że kocha go jak syna i dlatego, że czyni jej córkę szczęśliwą.
------
Harry ułożył Jima w łóżeczku, nałożył zaklęcia alarmujące, blokujące i wrócił do sypialni. Ginny tam nie było, ale z łazienki słyszał szum płynącej wody, jej szczebiotanie i kwilenie Albusa. Zajrzał do środka i zobaczył swoją żonę kąpiącą chłopca. Wokół nich krążyły latające kolorowe bańki mydlane. Podszedł do Ginny i objął jej biodra, zaglądając przez ramię.
- Jim śpi – wyszeptał jej do ucha. – A ten?
- Też pewnie zaśnie za chwilę – mruknęła Ginny w odpowiedzi, owijając malca puchatym ręcznikiem. – Dam mu tylko jeść.
- A co powiesz na wspólną kąpiel? Zaczekam tu na ciebie… – przygryzł płatek jej ucha.
- Mmm… Brzmi cudownie. – mruknęła zalotnie. – Ale wiesz, że jeszcze nie mogę…
- Wiem. Marzę tylko o chwili relaksu z żoną.
- To daj mi tylko kilka minut, żebym nakarmiła tego głodomora i uśpiła, to może… – Przysunęła się do niego, powoli rozpięła jego koszulę i zaczęła wodzić palcem po jego klatce piersiowej.
- Jak nie przestaniesz, to Al nie doczeka się na kolację – zagroził i spojrzał na nią lubieżnie.
- Pięć minut – zastrzegła i wyszła.
Kiedy wróciła leżał rozciągnięty w wannie z zamkniętymi oczami i najwyraźniej nawet nie zauważył, że weszła do środka. Patrzyła na niego z uśmiechem, starając się ukryć troskę. Już w szpitalu, gdy czekali na rozwiązanie Hermiony, widziała jak bardzo jest zmęczony, ale nie podejrzewała, że aż tak. Wiedziała, że gdzieś w środku wciąż siedzi w nim strach o rodzinę i stres po przesłuchaniach byłych szefów.
Zapaliła kilka świec, zrzuciła szlafrok z ramion i najciszej jak potrafiła podeszła do niego i weszła do wanny. Niemal bezwiednie otoczył ją ramionami i zaczął delikatnie masować.
- Nie mamy zbyt wiele czasu… – westchnęła z przyjemności, wciskając się mocniej w jego klatkę piersiową. – Jim albo Al mogą…
- Dopiero usnęli. – Wsunął nos w jej włosy i pocałował ją w kark. – Wykorzystajmy ten czas dla siebie. Niech się nauczą, że nie jesteśmy na każde ich skinienie.
Obrócił ją do siebie przodem i pocałował mocno. Ginny oddała pocałunek i spojrzała w jego zielone oczy.
- Al jest za malutki, by to zrozumieć – mruknęła.
- Zrozumie.
Ginny ponownie wtuliła się w ramię leżącego obok niej Harry’ego i uśmiechnęła się lekko, całując jego klatkę piersiową.
- Mama była jakaś taka zamyślona, zauważyłeś? Myślałam, że z początku rozniesie wszystkich, a potem… tak jakoś…
- Pewnie sobie uświadomiła, że teraz ma więcej wnuków niż dzieci – zaśmiał się.
- Nie, to nie to… Nie odrywała od ciebie wzroku.
- Ode mnie?
- Nie jestem pewna. Może od nas.
Oczywiście, że to zauważył. Nie byłby aurorem, gdyby nie był tak bardzo spostrzegawczy. Miał wrażenie, jakby Molly go sprawdzała, oceniała. To wrażenie nie odstępowało go od ładnych kilku miesięcy, od tamtego nieszczęsnego wypadku Ginny. Co prawda, przez większość czasu starannie to ukrywała, ale dzisiaj było zupełnie inaczej. Dzisiaj jej spojrzenie było zamglone, jakby wspominała dawne czasy. A może to tylko złudzenie? Może po prostu chciała wziąć na ręce, któregoś z wnuków, których oni nie wypuszczali z rąk?
Ginny przycisnęła swe czoło do jego i spojrzała prosto w zielone oczy. Mogliby tak trwać godzinami. Harry’emu zależało tylko na tym, by być z nią blisko. Oczywiście miał swoje potrzeby, ale wystarczyło mu czuć jej ciepło i patrzeć w pełne podniecenia oczy. Objął ją i mocno do siebie przycisnął, uśmiechając się do niej.
- Kocham cię. Mówiłem ci to już?
- Ostatnio bardzo rzadko – przyznała.
- Kocham i to bardzo – szepnął.
Ginny uśmiechnęła się do niego promiennie i ucałowała go w nos.
- Ja ciebie też. Chłopcy są całym moim światem, ale chciałabym mieć cię częściej tylko dla siebie. Chcę znów wieczorami zasypiać, a następnego dnia budzić się przy tobie.
- I wspólny prysznic co rano?
- Czemu nie… dawno nie masowałeś mi pleców…
- Chodź tu – Harry pociągnął ją i usadowił między swoimi nogami, rozpoczynając masaż.
- Myślisz, że moglibyśmy kiedyś spędzić czas tylko we dwoje? – spytała, lekko przechylając głowę.
- Może, jeśli ładnie poprosimy twoich rodziców... Twoja mama byłaby pewnie zachwycona, mogąc się zająć chłopcami.
- Oczywiście, jeśli wcześniej nie poproszą o to inni. Zajmowanie się piątką takich maluchów jak Al… Jimem… nie licząc oczywiście, Victoire i Dominique’a... – Ginny cały czas przechylała głowę, eksponując miejsca, które wymagają masażu.
- Dlaczego o to pytasz? Chcesz iść do Puddifoot?
- Błagam, tylko nie tam – jęknęła. – Nie chcę się porzygać. Ale dawno nie byliśmy gdzieś razem. Wiesz, że nie byliśmy nigdy na prawdziwej randce?
- Tak nam się spieszyło do wspólnego życia? – zaśmiał się.
- Ej! – krzyknęła z udawaną złością. – Oboje tego chcieliśmy. Ale nie uważasz, że wypadałoby kiedyś iść?
- Wiesz, że teraz mam napięty czas w biurze. Dopóki Robards nie trafi do Azkabanu, nie dam rady.
- Kiedyś się zbuntuję – warknęła i zaczęła się podnosić, ale Harry ją przytrzymał i posadził z powrotem.
- Dobrze, już dobrze… niech ci będzie – udał zrezygnowanego. – Czy mogę zaprosić panią jutro na kolację do tej małej knajpki na Pokątnej, pani Potter? – zapytał oficjalnym tonem.
- Proszę mi wybaczyć, panie Potter, ale… jutro jestem zajęta. – Zaśmiała się. – Muszę nakarmić moich synów. – Odwróciła się do niego i czule pocałowała.
- Nóż w serce… – westchnął. – Kocham kobietę, która ma już dzieci… czyli wychodzimy?
- Jeśli chodzi ci o wannę, to tak, a jeśli o jutro… porozmawiam z mamą, dobrze?
Kiwnął głową na zgodę. Posadził ją na brzegu wanny i wyszedł pierwszy, przygotowując dla niej duży, puchaty ręcznik. Otulił ją z czułością i wytarł jej plecy, wywołując szczery śmiech.
Schylił się po leżący na podłodze szlafrok i założył go jej na ramiona, potem przywołał swój i wyszli do sypialni.
Al smacznie spał w kołysce, więc przeszli do pokoiku Jima. Ten też smacznie spał w swoim łóżeczku.
- Uwielbiam patrzeć, jak śpi. – Ginny pochyliła się nad nim, czule całując synka w czółko. – Po tym, co przeżył… to cud, że tak się to skończyło…
- To były najgorsze dwa dni… – mruknął Harry, gładząc go po główce. – Gdybym był bardziej stanowczy… gdybym od razu zaatakował…
- Wciąż cię to męczy? Obaj żyjecie i to jest dla mnie najważniejsze. Nie wiesz, co zrobiłby Robards, gdybyś z nim walczył. Nie chcę nawet o tym myśleć.
Harry objął ją ramieniem.
- Przepraszam. Nie wracajmy do tego – szepnął i poprowadził w stronę drzwi sypialni.
Ginny podeszła z powrotem do Ala. Chłopiec miał otwarte oczka, i gdy tylko zobaczył mamę, zakwilił i wyciągnął do niej rączki.
- A kto tu nie śpi? – zaszczebiotała, biorąc go w ramiona. – Jest mamusia i tatuś… mamusia sprawdzi pieluszkę, da mleczko, tak? I położymy się obok taty…