Pod koniec sierpnia zaczął wiać silny wiatr, zrywając z głów kapelusze i tarmosić płaszcze. Drzewa w ogrodzie i pobliskim lesie coraz szybciej traciły liście, usypując kolorowy dywan na ścieżce prowadzącej do pobliskiej wioski i rzeki. Niebo zasnuwały ciemne, atramentowe chmury, z których padał nieprzerwanie deszcz i Ginny zastanawiała się, czy uda jej się jeszcze złapać troszkę słońca przed nadejściem jesieni i będzie mogła wyjść z chłopcami choć na krótki spacer po lesie.
Mimo że Al dostawał codziennie odmierzoną dawkę eliksiru na kolkę, każdej nocy rozlegał się jego płacz, którym budził swoich rodziców, gdy do kolki doszła jeszcze gorączka. Oboje wymieniali się we wstawaniu, dając odpocząć drugiemu, ale najczęściej malec trafiał między nich do łóżka, gdzie dotyk obojga rodziców uspokajał i koił.
Ginny nie pamiętała już, kiedy oboje przespali całą noc. W przypadku Harry’ego to już w ogóle, bo często miał nocne zmiany. Z początku myślała, że tym sposobem chce uciec od odpowiedzialności i domu, w którym wciąż panuje płacz i krzyki małych dzieci, ale dość szybko przekonała się, że robi to specjalnie, bo kiedy wracał, dawał jej czas tylko dla siebie, by mogła się wyspać i odpocząć, a nawet potrenować quidditcha na ich ukrytej polanie, a on zajmował się w tym czasie chłopcami, pokazując, głównie Jimowi, latającą na miotle mamę.
W ostatni weekend Ginny obudziła się zaniepokojona przedłużającą się ciszą. Już dawno Al powinien zacząć dopominać się nocnego posiłku. Słychać było tylko padający za oknem deszcz. Krople stukały o parapet w jednostajnym rytmie.
Zapaliła różdżkę i zerknęła na zegarek stojący na szafce nocnej. Dochodziła druga w nocy. Spojrzała w bok, spodziewając się zobaczyć śpiącego Harry’ego, ale nie było go tam. Westchnęła w duchu, zastanawiając się, czy on w ogóle się położył. Przecież rano ma być w ministerstwie, a na wieczór został zaproszony przez McGonagall do Hogwartu na ucztę powitalną. Miał w tym roku prowadzić klub pojedynków wraz z obecnym nauczycielem obrony. Nie, żeby była tym zachwycona. W końcu znowu nie będzie go w domu.
Wstała i przywołała z łazienki szlafrok. Założyła go i po zajrzeniu do pustej kołyski Ala, wyszła na korytarz. Ku jej zdziwieniu w swoim łóżeczku nie spał też Jim. Pokręciła niezadowolona głową. Wiedziała, gdzie może ich znaleźć.
Schodząc cicho po schodach, zerkała ponad poręczą na ciemny salon. Kominek był wygaszony, tliły się tylko ostatnie węgielki. Na dole rozejrzała się i zobaczyła otwarte drzwi gabinetu Harry’ego i sączące się światło. Podeszła najciszej jak potrafiła i zajrzała do środka, stając w cieniu, tak, by nie została od razu zauważona.
Harry siedział z obydwoma chłopcami na kanapie. Al leżał na jego piersi z główką w stronę starszego brata, który, opierając się o ramiona Harry’ego podskakiwał na siedzisku, co chwila lądując na pupie.
- ...I wtedy ten smok zaryczał i wzbił się w powietrze, roztrącając na boki przerażone gobliny z nami na swoim grzbiecie.
- Mok! – wykrzyknął radośnie Jim, wdrapując się na kolana taty.
Harry wyciągnął rękę i pomógł malcowi wtulić się w swoje ramię.
- Tak, smok – powiedział zamyślony. – Nie wiem, skąd mi to wtedy strzeliło do głowy…
Ginny wciąż zdumiewała jego niespotykana wrażliwość. Jak to możliwe, że ktoś, kto przez większą część dzieciństwa nie zaznał żadnych ciepłych uczuć; ktoś, kto tyle razy musiał walczyć o przetrwanie, już od najmłodszych lat; ktoś, kogo życie tak wiele już razy wisiało na włosku, miał w sobie tyle ciepła?
- Gdyby ta bestia zdałaby sobie wówczas sprawę, że ma na sobie trójkę smacznych ludzików, to dzisiaj by was nie było, szkraby – kontynuował Harry. – Wasz tatuś zginąłby w paszczy smoka razem z ciocią Hermioną i wujkiem Ronem.
Pochylił się i pocałował obu chłopców w główki.
- Mam wielką nadzieję, że wy będziecie mieli szczęśliwe dzieciństwo. Nie takie jak ja.
Wtedy Ginny postanowiła się ujawnić. Wyłoniła się z ciemności z rękami na biodrach i z krzywą miną. Al zakwilił radośnie na jej widok.
- Wiesz, która jest godzina? – fuknęła na Harry’ego, biorąc od niego młodszego chłopca. – Jutro będziesz nieprzytomny!
- Nic mi nie będzie. Zresztą to tylko uczta. Nie pierwszy raz…
- Taa, jasne – prychnęła. – Zostaw te bajeczki komuś innemu. To już nie te czasy. Nie masz szesnastu lat…
Odwróciła się i wyszła do ciemnego salonu. Harry ruszył za nią.
- I Merlinowi dzięki. Nie chciałbym mieć znowu Voldemorta na karku.
Ginny zatrzymała się w miejscu i spojrzała na niego. Choć było ciemno, miała wrażenie, że przez jego twarz przebiegł cień.
- Nie to miałam na myśli – obruszyła się. – Przepraszam.
- Wiem. Nie masz za co przepraszać. Było minęło.
Wyciągnął wolną rękę, a Ginny podeszła do niego i wtuliła się w jego ramię.
- Nie chciałabym znowu się z tobą rozstawać – mruknęła.
- Mama, tata, Im i dzia! – zawołał radośnie Jim, tuląc się do Harry’ego i wyciągając rączkę do Ginny.
- O co chodzi Jim?
- Pać. Mama, tata, Im i dzia.
Rodzice uśmiechnęli się do siebie.
- Tak, idziemy spać – potwierdziła Ginny. – Tylko jak ja cię uśpię? – westchnęła, pochylając się do synka, który roześmiał się i wyciągnął rączki, łapiąc mamę za włosy. – Jim, tak nie można – skarciła go.
- Ja to zrobię – mruknął Harry.
- Tak jak to właśnie zrobiłeś, opowiadając im o smoku? – zapytała ironicznie. – Zresztą… to prawda? – Zerknęła na niego. – Leciałeś na smoku? – Harry przytaknął. – Skąd go wytrzasnęliście?
- Z Banku Gringotta. Wydawało mi się, że o tym wiesz.
- Ach, no tak… – ziewnęła szeroko.
- Pać! – krzyknął Jim, czym obudził skulonego w ramionach mamy Ala. Przestraszony natychmiast zaczął płakać.
- Cii, skarbie. Już idziemy. – Ginny odwróciła się i ruszyła w stronę sypialni.
Jim patrzył ponad ramieniem Harry’ego, który skierował się do pokoiku dziecięcego, jak mama odchodzi.
- Mama?
- Mama musi nakarmić Ala. Zaśniesz z tatusiem, dobrze? – spróbował wyjaśnić Harry.
Jim zaczął się wiercić i marudzić.
- Ne. Mama!
- Harry. – Z sypialni rozległ się zmęczony głos Ginny. – Chodźcie tutaj.
Jim zaklaskał z radości, gdy Harry wycofał się z pokoju i podążył za żoną. Ginny leżała już w łóżku i karmiła piersią.
- Tylko bądźcie cicho – poprosiła. – Al prawie zasnął.
Harry posadził na środku Jima i wsunął się obok. Chłopiec wyciągnął rączkę i paluszkami stukał każdego po kolei.
- Mama. – Puknął ją w policzek. – Dzia. – Dotknął brata w główkę, po czym przekręcił się i przeraczkował do Harry’ego. – Tata. – Stuknął go w rękę. – I Im. – klasnął w rączki. – Pać.
Potem położył się na Harrym i zamknął oczy. Chwilę potem już spał.
-----
Gdy następnego dnia o świcie Harry zniknął za drzwiami i deportował się do ministerstwa, Ginny spodziewała się kolejnego normalnego dnia, jeśli bieganie pomiędzy płaczącymi dziećmi, domagających się kolejnego posiłku, zmiany pieluchy, czy po prostu przytulenia się do mamy, można nazwać „normalnym”. Dziękowała w duchu za Zgredka, który w tym czasie zajmował się domem. Nie wysługiwała się nim; gotowanie i zajmowanie się domem nadal było jej ulubionym zajęciem, ale skoro już miała go do pomocy… to wolała zająć się chłopcami, gdy on w tym czasie przygotowywał posiłki czy sprzątał.
Koło południa obaj chłopcy padli, Jim wśród zabawek w salonie, a Al w swojej kołysce. Przeniosła starszego chłopca do kojca i przez chwilę obserwowała obu, jak śpią, gdy rozległo się pukanie w okno. Podniosła głowę i spojrzała prosto w oczy małej sówki, która przebierała szaleńczo skrzydłami, co jakiś czas uderzając dziobem w szybę. W pierwszej chwili pomyślała, że to Świnka. Tylko co mogłoby się stać u jej najmłodszego brata i przyjaciółki, by ci wysłali do niej wiadomość sową? Przecież, jak każdy z rodziny, mieli z nimi bezpośrednie połączenie przez Fiuu. Ta sowa była jednak inna. Ginny otworzyła okno i wpuściła ją do salonu. Ptak wpadł z radością do środka, upuścił list na kołyskę Ala i zaczął krążyć w szaleńczym tempie nad głową adresatki, rozpryskując naokoło kropelki wody.
- Uspokój się wreszcie i usiądź chwilę – syknęła Ginny. – Dzieci mi pobudzisz.
Sowa zahukała w odpowiedzi i usiadła na drewnianej ramie kojca, kręcąc łepkiem i spoglądając na śpiącego w nim chłopca.
Tymczasem Ginny otworzyła kopertę i wyciągnęła z niej kawałek pergaminu, który rozłożyła i zaczęła czytać.
Cześć Ginny!
Już zapomniałam, jak bardzo deszczowa jest pogoda w Brytanii, ale przynajmniej rośliny mają co pić, prawda? Dzięki niemu na wiosnę przyroda odrodzi się w jeszcze piękniejszych barwach.
Cieszę się, że jestem wreszcie w domu. Tak bardzo za Wami tęskniłam! Co u Was? Chciałabym z Tobą porozmawiać i zobaczyć tego Twojego małego szkraba. Mogę, prawda?
Tata wciąż próbuje namówić mnie na powrót do Azji. Odkąd przemierzyliśmy wzdłuż i wszerz najpierw Szwecję, potem Norwegię i Finlandię, nie znajdując żadnego śladu chrapaków, zawędrowaliśmy na południe Azji. Twierdzi, że chrapak krętorogi może znajdować się jeszcze w odległych górach Taurusu, ale coraz częściej mam wrażenie, że gnębiwtryski za bardzo namieszały mu głowie na stare lata. No i nie wiem, czy ja tego chcę.
Bo wiesz… coraz częściej zastanawiam się, czy to, co Wy zawsze mi powtarzaliście… czy one rzeczywiście istnieją.
W naszej podróży po północnej Europie towarzyszył nam Rolf. Jest magizoologiem i szukał tak jak my nowych gatunków magicznych zwierząt. Jest miły, ale on chciałby czegoś więcej, jak każdy mężczyzna. Tak twierdzi tata, ale ja nie jestem tego taka pewna. Nigdy nie byłam mężczyzną, więc nie wiem, czego by chciał. Mi się bardzo miło z nim rozmawiało. Nie tak jak z Harrym, Ronem, czy z Nevillem przed laty, ale było przyjemnie.
Zawsze uważałam, że chłopcy są dziwni, pamiętasz? Teraz mogę powiedzieć to samo o mężczyznach.
Luna
Ginny pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w to, co czyta.
- Nie poznaję tej dziewczyny – zaśmiała się głośno.
Przywołała czysty pergamin i pióro i po napisaniu kilku słów odesłała odpowiedź przez niespokojną sówkę.
Po sprawdzeniu, że chłopcy wciąż śpią, poprosiła Zgredka, by powiadomił ją, gdyby coś się stało i aktywowała połączenie w kominku z Upper Flagley.
- Hermiono?
Przed sobą miała nogi od stolika i kanapę. Gdzieś z boku usłyszała płacz dziecka. Wsłuchała się, czy to nie jest któryś z jej chłopców, ale ten był zupełnie inny. Próbowała przekręcić głowę, by zobaczyć, co się dzieje, ale niestety miała ograniczoną widoczność.
- Hermiono! – spróbowała jeszcze raz.
W zasięgu jej wzroku pojawiła się przyjaciółka. Zawsze niesforne włosy spięła w niedbały kok, na ramieniu, przykrytym tetrową pieluchą, leżała maleńka Rose, płacząc rozdzierająco, a wokół niej krążyły różne mugolskie i czarodziejskie książki i czasopisma.
- Cichutko, Rosie. To tylko ciocia Ginny.
- Obudziłam? – ta zapytała zaniepokojona.
- Nie. – Hermiona pokręciła głową i usiadła przed kominkiem na podłodze, biorąc Rose z ramienia i układając ją na kolanach. Dziewczynka wtuliła się w pierś mamy. – Kaprysi tak od samego rana. Nie potrafię wykryć przyczyny.
- Może ma gorączkę?
- Dzięki Merlinowi, nie. I raczej nic ją nie boli. Jest wyspana, najedzona… ma mnie zawsze przy sobie…
- A może zamiast przeglądać te wszystkie dziwne poradniki – wskazała głową na książki, bo inaczej nie mogła – wsłuchasz się w jej płacz? To bardzo pomaga. Ja zawsze wiem, co gryzie moich chłopców.
- Tego dużego też? – mruknęła Hermiona, uśmiechając się pod nosem.
Ginny zmarszczyła brwi i westchnęła.
- Tak. Nawet Harry’ego – odparła. – Choć nie jest to łatwe. On raczej milknie w takich chwilach albo znika pogrążony w pracy, dopóki wszystkiego nie wyjaśni.
Hermiona kiwnęła potwierdzająco, patrząc z lekką zazdrością na młodszą kobietę.
- A tak w ogóle to, co tu robisz? Harry jest w domu? – spytała zaskoczona.
- Nie, Harry’ego nie ma i raczej nie wróci zbyt wcześnie. Wieczorem będzie w Hogwarcie. A chłopcy śpią. Chciałam po prostu zobaczyć jak sobie radzisz i zapytać czy nie wpadłabyś z Rose do mnie? Mogłybyśmy razem zająć się dziećmi…
Hermiona poderwała głowę.
- Ginny, jesteś genialna! – wykrzyknęła. – Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Mogłybyśmy zrobić sobie taki rodzinny klub dla mam. Ty już masz drugie dziecko, więc wiesz więcej niż ja i reszta dziewczyn w naszej rodzinie. No może oprócz Fleur. Poza tym twój Jim już używał magii. Mogłybyśmy wymieniać się doświadczeniami, może twoja mama, by nam coś powiedziała…
- Moja mama? Naprawdę tego chcesz? – zapytała sceptycznie.
- Czemu nie? Ona wie najwięcej o wychowywaniu czarodziejskich dzieci. Tego nie znajdę tutaj – wskazała na poradniki leżące naokoło. – Przy waszej siódemce…
- No nie wiem, Hermiono – Ginny pokręciła zrezygnowana głową. – Nie wystarczy ci, jak sama do niej pójdziesz? Musisz w to jeszcze wciągać mnie i dziewczyny? One mają własne…
Urwała. Poczuła stukanie w nogę i usłyszała płacz Jima. Zerknęła na Rose, ale dziewczynka kwiliła cichutko wtulona w mamę. Hermiona dostrzegła niepokój przyjaciółki.
- Coś się stało, Ginny?
- Muszę wracać. Jim się obudził – wyjaśniła i zaczęła się wycofywać. – To znaczy, że pewnie zaraz obudzi się Al. Poza tym Luna ma przyjść…
- Luna Lovegood? – Hermiona była zaskoczona. – To ona wróciła? Kiedy?
- Dowiem się dzisiaj. Na razie, Hermiono.
- Tylko przemyśl mój pomysł, dobrze? – zawołała jeszcze za nią Hermiona.
Ginny kiwnęła głową i wycofała się z powrotem do domu. Zgredek stał przy niej, wykręcając ręce.
- Pani Ginewro, Zgredek nie wiedział co robić. Chłopcy płaczą…
- Tak, Zgredku, słyszę – powiedziała, wstając. – Ja się nimi zajmę. Dziękuję. A kto tu tak płacze? – Podeszła do kojca, w którym James stał, trzymając się sztachetek, i wzięła go na ręce. – Przecież mamusia nigdzie nie poszła. Jest tutaj. – Pocałowała go w główkę. – Weźmiemy na rączki braciszka? Też chce się do nas przytulić…
Pochyliła się nad kołyską, by wziąć Ala i wtedy usłyszała pukanie. Odwróciła się i zobaczyła przez okno przy drzwiach stojącą na ganku młodą kobietę. Jasne włosy i kolorowe kolczyki mogła nosić tylko jedna osoba.
- Luna! – wykrzyknęła i machnęła różdżką, by otworzyć drzwi.
Dziewczyna weszła do środka.
- Albo widzę podwójnie, albo masz dwoje dzieci – zauważyła, witając się. – Jak do tego doszło?
- No wiesz, Luno… – Ginny wywróciła oczami, pozostawiając Jima na dywanie przed kominkiem, by trochę się pobawił i poprawiając Ala na ramieniu. – Chyba nie muszę ci tłumaczyć, skąd się biorą dzieci?
- Nie musisz, ale nie spodziewałam się, że ty i Harry tak szybko postaracie się o nowe. To już jedno wam nie wystarczało?
Ginny roześmiała się.
- Nie, nie wystarczało. – Obie przeszły do kuchni, gdzie Ginny przygotowała herbatę i zupkę dla starszego chłopca, a Luna usiadła przy stole.
- Harry i ja chcemy mieć dużą rodzinę. No, spójrz na tego maluszka. Jeden jego uśmiech potrafi rozjaśnić nawet taki pochmurny dzień, jak dziś. Ale opowiadaj, co tam u ciebie? Kiedy wróciłaś i kim jest Rolf?
------
Harry naciągnął mocniej kaptur na twarz i rozejrzał się dokoła. Mimo panującej wokół ciemności i padającego nieprzerwanie deszczu, po lewej stronie majaczył wyraźnie widoczny Zakazany Las – mroczna ściana drzew na tle czarnego nieba. Co jakiś czas w oddali rozbłyskał piorun, by kilka chwil później po otaczających górach przetoczył się grzmot.
Podniósł wzrok i odetchnął głęboko, gdy zobaczył zbliżającego się Hagrida niosącego zapaloną lampę. Przemoczony do suchej nitki marzył tylko o tym, by wygrzać się przy kominku, najlepiej we własnym domu. Niestety minie jeszcze trochę czasu zanim się to stanie.
- Harry! – wykrzyknął radośnie olbrzym, prawie zgniatając go w uścisku na powitanie. – Fajnie cię znowu widzieć. Pani dyrektor już czeka na ciebie. Jak maluchy?
Hagrid zamknął bramę i ruszyli główną drogą przez błonia. Już niedługo przez tę bramę przejadą powozy wypełnione uczniami, którzy rozpoczną kolejny rok nauki w Hogwarcie.
- Rosną, rozrabiają… jak to dzieci – mruknął Harry.
- Kiedy trafią tutaj?
- Dobrze wiesz, że za dziesięć lat przewieziesz łódką pierwszego Pottera – oznajmił z uśmiechem. – A potem… Hogwart opanuje nowe pokolenie Weasleyów i kolejny Potter.
- Cholibka, naprawdę? – Zaśmiał się głośno. – Czy ten zamek to wytrzyma?
- Co Hogwart ma wytrzymać, Hagridzie?
Obaj podnieśli głowy, choć w przypadku Hagrida to raczej „opuścić”, byłoby poprawnym stwierdzeniem. Na szczycie schodów stała Minerwa McGonagall.
- Dobry wieczór, pani dyrektor – przywitał się Harry. – Właśnie mówiliśmy, że za jedenaście lat do Hogwartu trafi kolejne pokolenie Potterów i Weasleyów.
McGonagall przytaknęła.
- No tak. Coś mi mignęło w „Proroku Codziennym” w te wakacje. Na szczęście mamy czas się przygotować. Zapraszam do mojego gabinetu, Harry. Nie będziemy przecież moknąć na tym deszczu. Do rozpoczęcia uczty mamy jeszcze godzinę. Hagridzie, trzeba już wypłynąć po pierwszorocznych, prawda?
- Wszystko już gotowe, pani psor. Za pół godziny pociąg dotrze do Hogsmeade i przybędą dzieciaki.
- W takim razie masz co robić. Zobaczymy się na uczcie. Jak Molly to przyjęła? – Zwróciła się do Harry’ego, który przeszedł przez wielkie dębowe drzwi.
Ogromną salę wejściową jak zawsze oświetlały zatknięte na ścianach pochodnie, na wprost marmurowe schody prowadziły na górne piętra, a wielkie podwójne drzwi po prawej stronie, w tej chwili jeszcze zamknięte, skrywały za sobą Wielką Salę. Przy schodach dostrzegł cztery klepsydry z kamieniami umieszczonymi w górnej części – czekały na pierwsze punkty zdobyte przez uczniów dla poszczególnych domów.
- Teraz to szczęśliwa babcia – oznajmił Harry, wchodząc na schody i rozglądając się po znajomych ścianach mijanych korytarzy. Wszędzie panowała cisza. Kilka portretów pochyliło głowy na powitanie, gdy przechodzili. – Brakuje jej rąk, by wziąć wszystkie maluchy w ramiona, ale i tak zawsze wie, co któremu jest potrzebne.
- Cała Molly – McGonagall przyznała mu rację.
Weszli do gabinetu. Minerwa zajęła swoje miejsce i wskazała Harry’emu krzesło przed biurkiem.
Harry rozejrzał się po znajomym pomieszczeniu. Choć był tu po śmierci Dumbledore’a już kilka razy, ze zdziwieniem stwierdził, że od lat nic się w nim nie zmieniło. Wszystko wydawało się takie samo – tylko Fawkesa nigdzie nie było widać. Ale małe, srebrne przedmioty stały tam, gdzie zawsze, pobrzękując cicho. Centralne miejsce nad krzesłem dyrektora zajmował sporych rozmiarów obraz przedstawiający Dumbledore’a, uśmiechającego się serdecznie.
- Witaj, Harry – przywitał się.
- Dobry wieczór, profesorze. – Harry kiwnął mu głową, a potem kolejnymi skinięciami przywitał się z innymi dyrektorami.
- Jak się czuje Ginewra i mój imiennik? – zapytał Dumbledore.
Harry odwrócił natychmiast głowę od witającego się Fineasa Blacka i skierował wzrok ponownie na niego.
- Skąd pan wie?
- Obiło mi się o uszy to i owo. – Dumbledore z uśmiechem wskazał głową na Dilys Derwent.
Pani dyrektor także się uśmiechnęła i podniosła w górę kciuk.
- Obserwowałam was w tamtych dniach – powiedziała. – Dzielni z was rodzice. I twarde macie dzieciaki. Zwłaszcza starszy chłopiec. Po takich przeżyciach… – pokręciła głową.
- To prawda – przyznał Harry. – Poza tym Ginny, Albus i James mają się dobrze. Dziękuję. I czekają na mnie w domu.
- Bardzo mnie to cieszy – oznajmił Dumbledore. – To dla mnie zaszczyt usłyszeć, że nazwałeś syna moim imieniem, Harry.
- Razem z Ginny chcieliśmy tym uczcić pamięć pana i profesora Snape’a.
- Severusa?
- Tak. Wiele wam obu zawdzięczam.
- Miło mi to słyszeć.
- Yhm, yhm – chrząknęła McGonagall. – Philip pewnie będzie chciał niedługo omówić szczegóły waszych zajęć – przypomniała Harry’emu, po co tak naprawdę się tu zjawił.
- Pani dyrektor, nie jestem tu, by wyręczać profesora Blackburna.
- Oczywiście, że nie. Mimo to jesteś tutaj i chcesz przekazać swoją wiedzę naszym uczniom w formie wykładów i w praktyce, podczas symulowanych pojedynków.
- Tak, to prawda. Poza tym to dla mnie przyjemność wrócić, choć na chwilę, do Hogwartu.
Do gabinetu ktoś zapukał i do środka wszedł zziajany Filch.
- Pani dyrektor – wysapał i zaczął się skarżyć. – Te bachory znowu naniosły błoto do szkoły. A ten przeklęty poltergeist na każdego zrzuca wiadra wody, jakby i tak padający deszcz nie wystarczył.
- Rozumiem Argusie, że uczniowie przybyli – powiedziała, wstając. – Zapraszam zatem na ucztę, Harry. A Irytkiem sama się zajmę. Później.
Wielka Sala powoli zapełniała się wchodzącymi uczniami. Kiedy Harry wszedł do środka, uderzyło go, jak bardzo tęsknił za tym miejscem. Pięknie oświetloną Wielką Salą, z setkami mrugających świec, zaczarowanym sufitem, nawet tym dzisiejszym pokazującym czarne chmury i padający deszcz.
Przywitał się z resztą nauczycieli. Skład rady pedagogicznej niewiele się zmienił od czasu, gdy sam tutaj się uczył. Było tylko dwóch nowych wykładowców, którzy zajęli wolne posady – Blackburn, nauczyciel obrony przed czarną magią od sześciu lat i… - Harry aż przystanął, gdy zobaczył siedzącego przy stole czarnowłosego mężczyznę – Michael Corner, jako nauczyciel transmutacji.
- Cześć, Potter – przywitał się, wyciągając do niego rękę.
- Corner? Nie spodziewałem się, że to ty przejmiesz obowiązki profesor McGonagall. Zostałeś też opiekunem Gryfonów?
Harry usiadł pomiędzy nim a Blackburnem.
- Żartujesz? – prychnął Michael w odpowiedzi. – Były Krukon opiekunem Domu Lwa? Od tego jest Philip. – Wskazał na Blackburna. – Jest opiekunem odkąd tu trafił.
- Był pan w Gryffindorze? – Harry odwrócił się do niego.
- Tak, byłem. Skończyłem Hogwart w tym samym roku, w którym wy dopiero tu mieliście trafić na pierwszy rok.
Nie zdążył rozwinąć tej myśli, bo drzwi otworzyły się i do środka wszedł profesor Flitwick, prowadząc grupkę pierwszorocznych.
Wszyscy byli zupełnie przemoczeni (co znaczyło, że deszcz wciąż nieprzerwanie leje się z nieba; „Kilka łódek wywróciło się na jeziorze” – usłyszał wyjaśniający szept Hagrida).
Podczas przydziału Harry obserwował wszystkie stoły. To było takie dziwne. Nie znał w nim nikogo. Obecny siódmy rocznik przyszedł do Hogwartu już po jego odejściu. Minie jeszcze kilka lat zanim dowie się gdzie trafi Teddy, a potem jego maluchy. Ciekawe, który to będzie dom.
- Witajcie w Hogwarcie – powiedziała Minerwa, kiedy wszyscy usiedli. – Mam dla was tylko kilka słów, zanim zacznie się uczta. Las na terenie szkoły jest zakazany dla wszystkich uczniów. Bez wyjątków. Magia nie może być używana na korytarzach pomiędzy lekcjami, włącznie z magicznymi słodyczami i zabawkami kupionymi w Magicznych Dowcipach Weasleyów. A teraz chciałabym przedstawić nowego członka rady pedagogicznej, profesora Michaela Cornera. – Mężczyzna powstał i skinął głową, a w Wielkiej Sali rozległy się uprzejme oklaski. – Który od tego roku przejmie moje obowiązki nauczyciela transmutacji. I na koniec miło mi powitać Harry’ego Pottera… – w tym momencie wybuchł aplauz, a po Sali potoczył się szmer rozmów, gdy Harry wstał. – …który wyraził zgodę na prowadzenie dodatkowych zajęć z obrony przed czarną magią. Chciałabym w tym miejscu podziękować mu za gotowość podzielenia się z uczniami swoją wiedzą i wspomnieniami. Jednak ze względu na pracę i rodzinę pana Pottera, zajęcia te odbywać się będą raz w miesiącu.
Uczniowie zaczęli klaskać i wiwatować, choć dało się usłyszeć pomruki zawodu.
- A teraz życzę wam wszystkim smacznego – oznajmiła McGonagall i usiadła.
Nagle wszystkie świece i pochodnie zgasły i w Wielkiej Sali zapadła ciemność.