Był piękny słoneczny dzień. Teddy uwielbiał takie dni, gdy mógł pobiegać po zielonej trawie, próbując złapać kafla, polatać na swojej miotełce, czy po prostu bawić się z wujkiem Harrym. Dzisiaj było jakoś tak inaczej. Nie było z nim ani wujka, ani cioci Ginny ani tym bardziej babci. Za to był w towarzystwie kobiety i mężczyzny, z którymi czuł się bezpiecznie. Wiedział, że z nimi nie stanie mu się krzywda. Dobrze pamiętał tamten straszny dzień, gdy niewidzialny pan zabrał go od cioci Ginny, a potem musiał stanąć w jej obronie i małego Jima, i użył jej różdżki. Od tamtej pory starał się słuchać, co mówili mu wszyscy otaczający go dorośli, żeby nie rozmawiał z nikim, kogo nie zna, żeby się nie oddalał, sam, od domu.
Ale ci dwoje nie byli dla niego obcy. Kobieta miała różowe włosy i uśmiechała się promiennie, gdy mężczyzna podrzucił go do góry i posadził na swoich ramionach.
Mama i tata.
Chyba tak powinien o nich mówić. Przynajmniej tak wyglądała mama na zdjęciach, które pokazywała mu babcia, a pan miał brązowe włosy, takie jak on, gdy budził się rano.
Obok mamy zwykle jest tata, prawda? Tak jak wujek Harry i ciocia Ginny są tatą i mamą dla Jima i Ala, co nie? To pewnie tutaj ten pan jest jego tatą, bo jest obok mamy.
Mama była taka radosna, gdy na niego patrzyła. Jej włosy też zmieniały się na różne kolory, tak jak jemu.
Po wesołej zabawie usiedli pod drzewem. Tata wziął go na swoje kolana, a mama przysiadła obok i razem zaczęli czytać książkę z baśniami Beadle’a, którą tak bardzo lubił.
Wokół nich fruwały kolorowe obłoczki w różnych kształtach, wyczarowane przez tatę. Były bardzo podobne do tych, które potrafił wyczarować wujek Harry dla Jima. Czy każdy tata to potrafi?
Już prawie zasypiał w ramionach taty, gdy zauważył jak rodzice sadzają go przed sobą. Wyprostował się w oczekiwaniu.
- Kochamy cię, skarbie – powiedziała mama i pocałowała go w czółko.
- Chciałbym być z wami, już zawsze – mruknął Teddy, pociągając noskiem. – Tak jak teraz.
Tata przytulił go do siebie.
- Jesteśmy zawsze z tobą, gdy bawisz się z wujkiem Harrym, czy uczysz z babcią Andromedą.
- Ale dlaczego nie mogę mieć normalnych rodziców, tak jak inne dzieci? Tak jak Victoire, Jim, Al… i nie mogę się do was przytulić? Dlaczego mogę spotykać was tylko w snach?
- Wiesz, że nie możemy inaczej – szepnęła Tonks.
- Dlaczego?
- Nie zawsze możemy mieć wszystko, czego zapragniemy, skarbie – powiedział Remus. – Wiem, że to dla ciebie trudne, ale porozmawiaj z wujkiem Harrym. On też wychowywał się bez rodziców, wiesz? Mieszkał z ludźmi, którzy go nie kochali…
- Ale on jest duży i nie potrzebuje rodziców…
- Każdy ich potrzebuje. Wujek, gdy miał tyle samo lat, co ty teraz, był sam, ty masz wokół siebie ludzi, którzy cię kochają, babcię, wujka, pozostałych Weasleyów…
- A my zawsze będziemy w twoim serduszku.
Oboje przytulili go do siebie i zniknęli.
- Mama! Tata! – zawołał, ale oni już odeszli.
- Teddy…
Z oddali usłyszał głos babci.
- Teddy!
Teddy usiadł na łóżku, oddychając ciężko. Po jego twarzy spływały kropelki łez. Natychmiast znalazł się w ramionach babci.
- Chcę mamy… i taty… - wychlipał.
- Cicho, Teddy, szsz… już dobrze… - Andromeda przytuliła chłopca do siebie i spojrzała na zdjęcie stojące na szafce przy łóżku.
Fotografia przedstawiała kobietę i mężczyznę, trzymających roczne dziecko. Oboje uśmiechali się do aparatu. To była ostatnia fotografia zrobiona tuż przed… ich śmiercią, gdy byli jeszcze wszyscy razem.
Teddy tulił maskotkę wilka, którą dostał od Harry’ego i którą obaj nazwali Remus po ojcu malca. Nie przepadała za nią, bo za bardzo przypominała jej, kim był Remus Lupin. Na szczęście Teddy odziedziczył zdolności metamorfomaga po Dorze, a nie wilkołactwo po ojcu.
- Opowiesz mi o nich? – poprosił Teddy cicho, podnosząc głowę i spoglądając na babcię.
Andromeda westchnęła wewnętrznie. Teddy już wielokrotnie słyszał te historie, ale nie miała serca, by mu odmówić.
- Dobrze, ale po śniadaniu. Teraz, marsz do łazienki.
Teddy zrobił markotną minę. Wiedział, że z babcią nie ma szans. Wstał i z opuszczoną głową poczłapał we wskazanym kierunku.
Gdy dotarł do kuchni, na stole czekała już na niego miska owsianki, stosik tostów i stare pudełko. Ogarnęła go fala radości. To pudełko było pełne starych zdjęć. Wszystkie były czarodziejskie i w większości przedstawiały jego mamę. Podskoczył i podbiegł do babci, łapiąc ją w pasie.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję – powtarzał w kółko, dopóki babcia nie odciągnęła jego rączek od siebie.
- No już dobrze, kochanieńki. Obejrzymy je jak ładnie zjesz.
- Super!
Wrócił do stołu i wspiął się na swoje krzesełko.
- Babciu, to prawda, że wujek Harry, gdy był mały, nie miał rodziców? Tak jak ja? – zapytał, pałaszując owsiankę.
- To prawda – odparła, odwracając się. – Zginęli, broniąc go przed złym czarodziejem.
- Mieszkał z babcią?
Usiadła obok niego.
- Z tego co wiem, to mieszkał z mugolami, skarbie i nawet nie wiedział, że jest czarodziejem.
- Z mugolami? To musiało mu być strasznie nudno. Bez żadnych zaklęć, quidditcha… i w ogóle…
- Musiałbyś sam go zapytać. A będziesz miał ku temu okazję, bo jutro idziemy do Doliny Godryka…
- Jutro? – wykrzyknął zaskoczony i szczęśliwy. Jego włosy zmieniły kolor na różowy, tak jak Dorze, gdy była zadowolona. – Naprawdę idziemy do wujka?
- Tak – potwierdziła. – Ciocia Ginny przysłała mi zaproszenie na obiad. Zjadłeś?
- Jasne – uśmiechnął się, oddając pustą miseczkę, którą babcia wysłała zaklęciem do zmycia. – To teraz oglądamy zdjęcia i opowiesz mi o mamie?
Babcia pokiwała głową, wstała i wziąwszy pudełko ze stołu, wyszła do saloniku. Usiadła na kanapie przed kominkiem a Teddy wskoczył na miejsce obok i wtulił się w jej bok, spoglądając na pudełko.
Andromeda uniosła wieko i podała chłopcu pierwsze zdjęcie. Na wielkiej łące stała mała dziewczynka, mniej więcej w tym samym wieku co on, ubrana w kolorową sukienkę i krzywiła się do aparatu.
- Twoja mama nigdy nie lubiła się tak ubierać – szepnęła. – Wolała spodnie i koszulki. Chciałam, żeby była grzeczną i porządną dziewczynką, ale nie byłam w stanie jej do tego nakłonić. Zawsze skracała włosy, gdy próbowałam je upiąć lub przynajmniej związać w warkocze, i zmieniała kolor na wściekle czerwony.
- Tak jak ja?
- Tak jak ty – przytaknęła. – Gdy była szczęśliwa jej włosy miały wściekle różowy kolor… – Teddy zacisnął mocno oczy i jego włosy przybrały identyczną barwę, jaką miał przy śniadaniu. – O, właśnie takie. Potem poszła do Hogwartu…
Teddy wyciągnął rączkę i zaczął grzebać wśród ułożonych fotografii w pudełku.
- Dlaczego nie masz więcej wspólnych zdjęć mamy i taty? – zapytał i wyciągnął jedno, na którym mama ubrana w białą sukienkę stała wtulona w tatę. Oboje kołysali się w rytm tylko sobie znanej melodii.
- Nikt o tym wtedy nie myślał. Była wojna i twoi rodzice się ukrywali. Ochraniali wujka Harry’ego przed złymi czarodziejami. To cud, że powstały chociaż te… Chyba pierwszy raz widziałam twoją mamę niegrymaszącą na sukienkę – mruknęła do siebie.
- To dlaczego akurat wtedy się pobrali? – dopytywał się Teddy. – Nie mogli zaczekać aż wojna się skończy?
Andromeda zerknęła na córkę, której uśmiech został uwieczniony na tej fotografii.
- To nie było takie proste. Co prawda wujek Harry pokonał złego czarodzieja, ale wciąż było niebezpiecznie. Twoi rodzice bardzo cię kochali i nie chcieli dłużej czekać… poza tym ty byłeś już w drodze… Rok po twoich narodzinach… Byli tacy… którzy chcieli cię porwać…
- Tak jak ten pan rok temu? – wpadł jej w słowo.
- Tak. – Andromeda nie bardzo chciała wdawać się w szczegóły. Gdyby wilkołaki porwaliby Teddy’ego tamtego dnia, gdy zginęła Dora i Remus… sam by się nim stał… - ale twoi rodzice stanęli w twojej obronie. – zakończyła i pocałowała go w czubek głowy.
- No, koniec tych wspominek – powiedziała i zaczęła się podnosić. – Idź na podwórko się pobawić.
Teddy zeskoczył z kanapy, chwycił leżącą przy drzwiach piłkę i wybiegł na zewnątrz.
-----
W sypialni Potterów panował półmrok. Jedynym źródłem światła był księżyc w pełni zaglądający przez okno i mała lampka stojąca przy łóżku. Choć była późna noc, w pokoju nie panował spokój i cisza. Ginny kręciła się w tę z powrotem z zapłakanym Alem w ramionach, który już od dłuższego czasu nie dawał się uspokoić. Płakał od kilku godzin i nic nie pomagało. Maluch prężył się z bólu, zaciskał rączki w piąstki i podkurczał nóżki.
- Wiem, że brzuszek boli… wiem… - mruczała – tatuś poszedł się dowiedzieć, co robić, by ci pomóc.
Gdy to mówiła, w drzwiach pojawił się Harry we własnej osobie, w wyciągniętej bawełnianej koszulce i starych spodniach od piżamy.
- Nadal płacze? – zapytał, wchodząc głębiej.
- Jak widzisz i słyszysz – westchnęła z bólem w głosie. – Próbowałam już chyba wszystkiego. Pielucha czysta… a gdy próbuję dać mu jeść, odchyla główkę i spina się, płacząc jeszcze bardziej. Nawet noszenie nie pomaga. Jestem bezsilna. – Zamknęła oczy i pochyliła głowę.
Harry wziął od niej chłopca i przygarnął ich do siebie.
- No już, cii… jakoś damy radę.
- Łatwo ci mówić. To nie ty spędzasz z nim najwięcej czasu – mruknęła poirytowana, wyswobadzając się z jego ramion. – Dowiedziałeś się czegoś?
Przytaknął.
- Twoja mama twierdzi, że to może być zwykła kolka. Poradziła ciepłą kąpiel, albo ciepłe okłady na brzuszek. Zgredek już przygotowuje termofor. Powiedziała też, że dobrze by było zrobić napar z kopru i rumianku dla Ala i dla ciebie. W Mungu pytałem o Octopusa, ale ma dyżur dopiero jutro rano. Pójdę tam i może ktoś inny mi pomoże, a jak nie to zaczekam na niego.
Oddał jej Albusa i zamknął się w łazience.
- A co z Jimem? – zawołała za nim, próbując przekrzyczeć szum płynącej wody.
Wyłonił się chwilę potem ubrany w zwykłe dżinsy i koszulę.
- Śpi. Ma założone zaklęcia ochronne, więc jakby coś z nim było nie tak, ty go usłyszysz, za to jego nic nie obudzi.
Zatrzymał się przy niej i pocałował płaczącego maluszka w główkę.
- A ty daj mamie wreszcie odpocząć – szepnął. Podniósł wzrok i zerknął na Ginny. – Wszystko będzie dobrze, a ja wrócę najszybciej, jak to będzie możliwe. Jakby co, to dam ci znać. Może połóżcie się razem… - zaproponował. – Masz całe łóżko tylko dla siebie…
- Jakby to pomogło… - mruknęła zrezygnowana.
Przytulił ją do siebie, pocałował i wyszedł.
W Mungu nie dowiedział się niczego nowego. Octopus potwierdził przypuszczenia Molly, że to może być zwykła kolka jelitowa, którą przechodzą prawie wszystkie noworodki i która może trwać do trzeciego miesiąca. Przepisał mu specjalny eliksir, do kupienia w aptece na Pokątnej, i poradził, żeby pojawili się z Alem, gdy objawy nie ustąpią przez kilka najbliższych dni.
Po wyjściu z Munga teleportował się prosto na Pokątną. Wstąpił na pocztę i wysłał sowę do Ginny z informacją od uzdrowiciela i ruszył w stronę apteki.
Ulica była pusta. Był wczesny ranek i większość sklepów dopiero się otwierała. Miał nadzieję, że nie spotka nikogo znajomego. Chciał jak najszybciej załatwić sprawunki i wrócić do domu, by dać odpocząć Ginny i spędzić resztę wolnego dnia ze swoją rodziną.
Denerwował się. Oczywiście, że się denerwował. Nawet jeśli to nie było nic nadzwyczajnego, choć żadnemu z jego dzieci nie groziło niebezpieczeństwo, on wolałby znosić tortury śmierciożerców, niż czuć tę niemoc, którą widział w oczach Ginny, gdy kołysała maluszka w ramionach, i którą sam czuł odkąd usłyszał jego płacz. Najchętniej zamieniłby się z Alem, by tylko chłopiec tak nie cierpiał.
Nie spodziewał się, że pojawienie się drugiego dziecka może zmienić wszystko. I to aż tak. Oczywiście opieka nad dzieckiem nie powinna być dla niego nowością, przecież od roku na świecie jest Jim, ale on urodził się w normalnych warunkach, zdrowy… natomiast Albus… gdyby nie tamten atak na Ginny… chłopiec z pewnością pojawiłby się na świecie dopiero teraz… czy czegoś żałował? Pewnie wiele by się znalazło. Potrząsnął jednak głową. To nie jest czas na użalanie się nad sobą. Oboje z Ginny chcieli już dawno mieć malca w ramionach, a że los jest dla nich okrutny... No cóż… powinien się już do tego przyzwyczaić przez te wszystkie lata.
Widział jak Ginny jest zmęczona. Z jednej strony roczny chłopiec, którego trzeba pilnować, a z drugiej zaawansowana ciąża, teraz noworodek. Może trzeba by było wziąć kilka dni wolnego, żeby jej pomóc? Wątpił jednak, że King mu na to pozwoli. Już i tak nadwyrężył jego cierpliwość.
A Jim? Na razie jest zaciekawiony nowym członkiem rodziny. Póki co nie był zazdrosny o młodszego brata i Harry miał nadzieję, że tak zostanie. Nie wiedział jak może wyglądać ich dorastanie. On i Dudley nienawidzili się od samego początku, ale u nich to było zupełnie co innego. On był podrzutkiem, którego Dudley mógł traktować, jako kogoś gorszego. Zresztą nie ma co wracać do tamtych czasów. Były minęły.
Podniósł wzrok. Fasada Banku Gringotta jaśniała w pierwszych promieniach słońca. Sprzedawcy wystawiali na zewnątrz swoje towary, którym towarzyszyło codzienne zamieszanie, okrzyki rzucanych zaklęć.
Nagle poczuł na plecach wbitą w siebie różdżkę i cichy syk przy uchu.
- Nie odwracaj się, Potter. Idź prosto do tej otwartej bramy po prawej stronie. Tylko bez żadnych numerów. Chcę widzieć twoje ręce.
Harry posłuchał. Zerknął w bok, by zobaczyć w oknie wystawowym napastnika, ale zobaczył tylko czarny płaszcz okrywający mężczyznę i zasłoniętą kapturem twarz.
Zatrzymali się w przejściu za bramą, w której cuchnęło stęchłym powietrzem, zgniłymi jajkami i zdechłymi szczurami. Harry domyślił się, że są na tyłach apteki. Odgłosy ulicy stały się odległe i stłumione.
- Stęskniłeś się, Potter? – zapytał mężczyzna.
- Jasne – prychnął Harry, odwracając się. – Mów, co masz.
- Nie spodoba ci się to co powiem – ostrzegł.
- Domyślam się. Dawaj. Nie mam zbyt wiele czasu.
Mężczyzna rzucił na oba końce przejścia zaklęcia odpychające, by nikt im nie przeszkodził. Harry zrobił to samo, rzucając Muffliato.
- Wielu byłych śmierciożerców próbuje działać na własną rękę, najmując się jako płatni zabójcy – powiedział Zabini.
- To wiem – przyznał Harry. – Kilku z nich brało udział w porwaniu mojego syna. Niestety po wszystkim rozpłynęli się w powietrzu, a Robards nie jest skory do wyjawienia kim byli.
- Przykro mi. Niestety, ja też nie wiem. Ale radziłbym ci uważać na tego Jake’a z Dziurawego Kotła. Widziałem go ostatnio na Nokturnie, jak próbował wchodzić w układ z Gibbonem.
- Jake Kowalski-Spencer?
- Ten sam. Jesteś całkowicie pewien, że nie brał udziału w porwaniu? Przekazanie okupu było podobno na zapleczu baru. Nie zdziwiło cię, że nikt nie kręcił się w tamtym miejscu i nikt nie zauważył twojego zniknięcia? Przecież w pubie było mnóstwo ludzi, a to jest główne przejście na Pokątną.
- Nie wierzę, że to on. Pamiętam, że jak się pojawiłem obsługiwał kilku gości. Poza tym dość niedawno przyjechał do Anglii.
- I to ma być wytłumaczenie? – prychnął Zabini. – Ja ci tylko dobrze radzę, Potter – uważaj – zastrzegł. – Nie zapominaj, że śmierciożercy wciąż używają zaklęć niewybaczalnych i mogą ci jeszcze nie raz namieszać.
Harry pokiwał głową.
- W porządku. Czego ode mnie oczekujesz? – zapytał. Wiedział, że Zabini nie przyszedł, by go ostrzec. Na pewno czegoś chciał. Zerknął na zegarek. Już dawno powinien być w domu. Al potrzebuje eliksiru, a Ginny odpoczynku.
- Potrzebuję pomocy. Oni domyślają się, że mają kreta w szeregach. Wiesz, jak kończą zdrajcy? Wielogodzinne tortury… a potem… zielone światło.
Harry przytaknął.
- Nie musisz mi mówić. Znam ich metody. Czego potrzebujesz?
- Ochrony. Kryjówki. Czegokolwiek, co pozwoli mi zniknąć i się od nich uwolnić.
- Do tego możesz użyć eliksiru wielosokowego.
- Który działa tylko godzinę? – wykrzyknął. – Oszalałeś? Potrzebuję czegoś stałego! Rozumiesz, że mogą mnie zabić, gdyby dowiedzieli się, że się z tobą spotykam?! I to w każdej chwili?
Harry przez chwilę mierzył Zabiniego wzrokiem.
- Dobrze, ale coś za coś – mruknął.
- Przecież powiedziałem ci o tym barmanie.
- Tak, ale to tylko twoje domysły, a ja potrzebuję konkretów, Zabini. Jeśli dasz mi nazwiska tych, którzy pomagali Robardsowi, to wtedy pomyślimy.
------
Gdy wrócił w domu wszędzie panowała cisza. Z kuchni wybiegł do niego Zgredek.
- Gdzie Ginny, Zgredku? – zapytał.
- Pani Ginewra zasnęła – oznajmił cicho skrzat. – Wzięła panicza Jamesa i położyła się razem z nim w sypialni z paniczem Albusem, Harry Potter, sir. Zgredek przygotował posiłek dla pani i panicza Jamesa, ale nie miał sumienia budzić pani.
- Dobrze zrobiłeś, Zgredku – pochwalił go Harry. – Dawno zasnęła?
- Dwie godziny temu, Harry Potter, sir. Miałem właśnie zabrać panicza Jamesa, bo jest głodny.
- Ja się tym zajmę, Zgredku. Zostaw jedzenie w kuchni. Dziękuję.
- Oczywiście, Harry Potter, sir.
Skrzat skłonił się nisko i zniknął. Harry wspiął się na górę i zatrzymał w progu sypialni. Ginny leżała na boku, z zamkniętymi oczami, przodem do niego, ochraniając przed spadnięciem dwójkę dzieci. Tuliła do piersi Ala, który ssał pokarm przez sen. Na środku łóżka wiercił się James, klepiąc mamę po całym ciele, by zwróciła na niego uwagę. Harry ledwo powstrzymał się od śmiechu, gdy wymamrotała przez sen:
- Jeszcze chwilę… jeszcze tylko jeden strzał…
Harry obszedł łóżko i wziął Jamesa na ręce.
- Chodź, Jim. Damy mamie odpocząć.
Machnął różdżką i koc, leżący dotąd złożony w nogach łóżka, rozwinął się i opadł, przykrywając leżącą kobietę i dziecko. Ginny zamruczała przez sen i przyciągnęła Ala jeszcze bliżej.
- Tata, mama lulu – powiedział chłopiec, wykręcając się w ramionach Harry’ego. – I dzia tes lulu.
Harry przyłożył palec do ust.
- Tak, cichutko, Jim – szepnął i ruszył do wyjścia. – Damy mamie troszkę pospać, dobrze? A my przez ten czas zjemy obiadek i pójdziemy na spacer, a potem się pobawimy – powiedział, schodząc po schodach.
- Papu? – Jim podniósł główkę i zaczął podskakiwać, gdy Harry kiwnął głową. – Am! – zawołał radośnie.
Harry roześmiał się, poprawił syna na ramieniu i wszedł do kuchni.
------
Ginny obudziło ciche kwilenie niemowlęcia. Przez chwilę leżała zdezorientowana, patrząc na poruszające się po ścianach cienie. Która jest godzina? I co ona robi w łóżku? Przeciągnęła się i ze zdziwieniem stwierdziła, że czuje się wypoczęta. Ułożyła się na plecach, przetarła oczy i przełożyła popiskującego Ala na siebie, kładąc malca na brzuszku.
- Co tam, skarbie? – zaszczebiotała.
Al podniósł główkę, ale ciężko mu było ją utrzymać, więc od razu położył ją na mamie.
- Ciężka główka? Jimowi też nie… - urwała i usiadła, z przerażeniem rozglądając się po pokoju.
Uświadomiła sobie, że nie ma na łóżku starszego chłopca, którego wzięła jakiś czas temu, a ona jest przykryta kocem. Odrzuciła przykrycie, przygarnęła Ala jeszcze mocniej do siebie, otulając go chustą, i wstała. Spod poduszki wyciągnęła różdżkę i ostrożnie wyszła na korytarz.
W domu panowała cisza. Al, jakby wyczuwając zdenerwowanie mamy, też zamilkł. Ginny weszła do pokoiku Jima, by zobaczyć jedynie puste łóżeczko starszego synka i opuszczone pomieszczenie. Zaczęła ogarniać ją panika. Gdzie on jest?
Odwróciła się i zbiegła po schodach. Już miała zawołać Zgredka, gdy w salonie, na podłodze przed kominkiem, zobaczyła ogromny rozłożony pergamin, a na nim odbicia paluszków, rączek i stópek dziecka. Wokół niego porozrzucane były klocki oraz kulki papieru; kilka z nich znajdowało się w dwóch pojemnikach po bokach paleniska. Nigdzie jednak nie było widać winowajców tego bałaganu.
Wzniosła oczy ku górze, krzycząc w bezsilnej złości. Al zakwilił cichutko.
- Przez twojego ojca kiedyś dostanę zawału – warknęła. – Ciekawe, kto to wszystko posprząta – mruczała, machając różdżką.
Al zagulgotał w odpowiedzi.
- Masz rację. – Ginny westchnęła. – Jak zawsze wszystko i tak jest na mojej głowie.
- Teddy! – Nagle na ganku rozległo się wołanie starszej kobiety.
Obróciła się na pięcie, marszcząc brwi. Andromeda Tonks? Co ona tu… Wciągnęła ze świstem powietrze, gdy sobie uświadomiła, że sama przecież zaprosiła ją i Teddy’ego na dzisiejszy obiad. Słodki Merlinie! Co ona by zrobiła, gdyby nie było Zgredka?
- Niech się jeszcze pobawi – usłyszała głos Harry’ego. – Jak każde dziecko musi się wyszaleć.
- Dora była taka sama – westchnęła pani Tonks. – Wszędzie jej było pełno.
Ginny usłyszała śmiech Harry’ego i okrzyk radości Teddy’ego wbiegającego po schodkach werandy. Chwilę potem drzwi otworzyły się i do środka weszła Andromeda prowadzona przez Harry’ego, u którego stóp biegał jego chrześniak, a w jego ramionach podskakiwał ich starszy syn, wyciągając do Teddy’ego rączki. Ginny rzuciła mężowi sztyletujące spojrzenie i zwróciła się do gościa.
- Dobrze cię widzieć, Dromedo – przywitała się, podchodząc bliżej. – Przepraszamy za bałagan…
- Nie ma problemu, Ginewro. – Pani Tonks uśmiechnęła się na powitanie. – Za kilka lat, jak ci dwaj podrosną – wskazała na obu małych Potterów w ramionach rodziców – będziesz musiała jakoś zaakceptować, że po całym domu będą plątać się ich zabawki i nie pomagają na to żadne zaklęcia sprzątające. Ja już przywykłam – dodała, zerkając na swojego wnuka, który nie odstępował Harry’ego na krok.
- Ja już teraz mam wrażenie, że są wszędzie – zauważył Harry ze śmiechem.
Wszyscy usiedli przy kominku. Ginny w swoim fotelu, Andromeda na kanapie, a Harry, zanim usiadł na dywanie wśród klocków, podniósł Jamesa nad siebie i zakręcił się, robiąc samolot nad swoją i Ginny głową, wywołując tym radosny śmiech Jima.
- Nic dziwnego, jak sam je roznosisz – prychnęła Ginny, kręcąc głową w dezaprobacie. – Jim tego nie robi, nie mówiąc o Alu.
- Bo ciocia to robi! – zawołał Teddy. – Tylko nie chce się przyznać.
- Ted! – fuknęła na niego Andromeda. – Bo jeszcze pokażę ci, jak ty roznosisz swoje zabawki po całym domu.
- Ciociu, wiesz, że wyglądasz jak Mama Kangurzyca? – zawołał Teddy, ignorując babcię i podchodząc do Ginny. Zaczął podskakiwać, by zajrzeć do Ala. Harry z trudem powstrzymał się, by się nie śmiać.
- Mama Kangurzyca? – zapytała niepewnie Ginny, spoglądając pytająco na Harry’ego i panią Tonks.
- Babcia czytała mi taką książeczkę o misiu i tam była Mama Kangurzyca i kangurzątko o imieniu Maleństwo, który siedział w takiej kieszeni, jak Al u ciebie.
- To taka mugolska bajka – wyjaśnił Harry. – Kubuś Puchatek. Pewnie od Hermiony? – zapytał, patrząc na Andromedę.
- Tak! – wykrzyknął Teddy zanim pani Tonks zdążyła odpowiedzieć. – Ciocia Hermiona mi ją dała! Jest super!
Przy Ginny pojawił się skrzat domowy.
- Zgredek przyszedł, żeby powiedzieć, że obiad jest gotowy, pani Ginewro.
- Dziękuję, Zgredku – odparła. – Zapraszam na posiłek.
-----
Ginny siedziała w fotelu jeszcze długo po tym, jak Andromeda i Teddy wrócili do siebie. Karmiła Ala i śpiewała mu kołysankę. Dziecko słuchało z otwartymi oczkami, ściskając mamę za kciuk.
- Dasz dzisiaj mamie troszkę pospać? – zapytała maleństwa. – Tatuś się postarał i załatwił dobre piciu i Al będzie zdrowy. Pójdziemy do niego i popatrzymy jak usypia Jima?
W odpowiedzi otrzymała bezzębny uśmiech malca.
Znalazła Harry’ego siedzącego na krześle w pokoiku Jima i wpatrującego się w śpiące dziecko na kolanach. O czym myślał? O Teddym i jego niekończących się pytaniach o rodziców? O swoim dzieciństwie, czy jednak o ich dzieciach?
- Dawno zasnął? – zapytała szeptem.
- Przed chwilą – odparł i wstał, by ułożyć synka w łóżeczku. – Jak Al?
- Połknął całą dawkę eliksiru razem z moim mlekiem. Zobaczymy w nocy, czy działa.
Harry przysunął się do niej i objął ją w talii.
- Będzie dobrze – szepnął. – Mamo Kangurzyco.
- Ej! – wykrzyknęła stłumionym głosem, by nie obudzić dzieci. – Nie jestem…
- Jesteś naszą Mamą Kangurzycą. A nasze Maleństwo trzeba położyć już do łóżeczka, by rodzice mogli się trochę sobą nacieszyć…
Odwrócił ją i poprowadził przed sobą do sypialni.
- A jest tam też Pan Kangur? Czy to ten Kubuś Puchatek?
- Nie. To miś o bardzo małym rozumku – wyszeptał jej do ucha, przyciskając ją do swojej piersi, a jego ciepły oddech owionął jej szyję a wargi przesunęły się po wrażliwej skórze, zawadzając o płatek ucha – którego pokochają też nasze dzieci.
Ginny odwróciła się, zaplotła palce na jego szyi i pocałowała go delikatnie.