Jeśli Harry myślał, że to będzie łatwy powrót do pracy i rzeczywistości — srogo się przeliczył. Miał wrażenie, że z nerwów jego umysł zaczyna wirować i nie potrafi już skupić się na niczym, gdy wciąż i wciąż przed oczami pojawiały mu się słowa z listu, który przeczytał u Kinga. Kiedy wracał do Biura, nie widział rzeczy dookoła siebie, nie słyszał głosów. Wszystko wokół niego było za grubą ścianą ze szkła, a w jego wnętrzu szalało tornado. Po drodze wpadł do łazienki, odkręcił kurek z zimną wodą i włożył pod nią głowę. Gwałtownie zaczerpnął powietrza w szoku; pomogło to na chwilę pozbyć się dławiącego strachu i dał radę zmusić swój umysł, by pracował spokojniej.
Nie umiał powiedzieć, czy jest bardziej wściekły, czy przerażony. Tyle miesięcy ciężkiej pracy poszło na marne i jeszcze to. Nie ma co, nie takiego powrotu do pracy się spodziewał.
Gdy dotarł do swojego boksu, zobaczył na biurku stos teczek. Wziął jedną z góry. To były akta ostatnich uciekinierów: Robardsa, Fireburna, Narcyzy Malfoy, ale także Yaxleya, Notta, Dołohowa, rodzeństwa Carrow i innych śmierciożerców. Harry’ego przeszedł dreszcz.
A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Na wolności od lat jest jeszcze mnóstwo innych, którym udało się już uciec sprawiedliwości, zamydlić oczy Ministerstwu, przeciw którym nie zebrano wystarczających dowodów... Nawet pomoc Zabiniego niewiele mu pomogła.
Bezmyślnie przerzucał kolejne dokumenty, prawie nie słuchając wyjaśniającego mu wszystko Marka. W pewnej chwili jego wzrok padł na zdjęcie Ginny i Jamesa, które od lat stało na jego biurku i zmieniało się wraz z upływającym czasem; najpierw była na nim sama Ginny, dziesięć miesięcy temu w jej ramionach pojawił się James, a teraz Ginny znowu robiła się coraz grubsza, jak przed rokiem... Coś ścisnęło go za gardło i na nowo wróciły do niego słowa z listu: „Twój bachor albo żonka wkrótce mogą mieć przez ciebie poharatane buźki...”, gdy Ginny podniosła małą rączkę Jamesa i pomachała nią do obiektywu...
Czy powinna o wszystkim wiedzieć? W końcu tu chodzi o nią i Jamesa. A może jednak nic nie mówić, mając na względzie dobro jej i nienarodzonego dziecka? Nie raz lądowała już w Mungu, właśnie przez niego. Harry poczuł, jak nagle zapiekły go oczy, i szybko zacisnął powieki, żeby nie wydostały się łzy. To jeszcze nie jest na nie czas.
- ...I wtedy wszystko wybuchło!
Harry podskoczył i spojrzał zdezorientowany na Marka.
- Co wybuchło? Gdzie?
- Słyszałeś w ogóle, co mówiłem wcześniej?
- No... nie – przyznał ze skruchą.
- Zauważyłem – mruknął Mark. – Już od jakichś pięciu minut mówię zupełnie bez sensu i czekam, kiedy się zorientujesz. Harry, idź do domu. Nic tu dzisiaj po tobie. Od powrotu od ministra jesteś w zupełnie innym świecie, jakbyś jeszcze nie wrócił z urlopu.
- To nie to... – Harry potrząsnął głową, otrząsając się z transu. – Wysłałeś już patrole w poszukiwaniu uciekinierów?
- Na razie ustawiliśmy przy każdym domu zaklęcia czujnikowe. Ktokolwiek się tam pojawi, zaklęcie wyśle nam sygnał.
- I nikogo nie posłałeś z ludzi?
- No nie...
- To na co czekasz? Chcę wiedzieć wszystko. Każda sowa, śmieć wyrzucony w pobliżu ma być sprawdzony. Oni muszą wszyscy wrócić z powrotem do celi i to jak najszybciej.
Przez resztę dnia, zajął się bieżącymi sprawami, a przynajmniej próbował. Wciąż nie mógł się na niczym skupić. Wysłał więc ministerialny samolocik do Kingsleya, że zwalnia się na resztę dnia, zostawił Markowi instrukcje i wyszedł.
Wysiadając z windy na poziomie Atrium, wpadł na wsiadającą do środka Hermionę.
- Harry? Wyglądasz tragicznie – zauważyła. – Stało się coś?
Harry spojrzał na nią i pokręcił głową. Tylko Hermionie mógł wybaczyć tak bezceremonialne stwierdzenie. Zmusił się do uśmiechu i wziąwszy ją pod ramię zaprowadził z dala od ciekawskich spojrzeń przechodzących obok pracowników ministerstwa.
- To kiedyś wyglądałem dobrze?
Hermiona wywróciła oczami w jego stronę.
- Nie kpij. Martwię się o ciebie. Ciągle tylko praca i praca... Miałam nadzieję, że te wakacje pomogą tobie i Ginny...
- Było cudownie, Hermiono. Te kilka dni zbliżyły nas do siebie tak, jakby nigdy nie było ostatnich nieporozumień. Po prostu nie takiego powrotu się spodziewałem. – Podniósł głowę lekko do góry.
- Domyślam się, że chodzi ci o tę ostatnią ucieczkę...
- Żeby tylko – westchnął. – Ale wolałbym nie rozmawiać o tym tutaj.
Hermiona wsunęła rękę pod jego ramię i zawróciła w stronę kominków. Harry wyczuł, że kobieta domyśla się więcej, niż jej powiedział.
- Hermiono, co robisz? Muszę iść...
- Masz coś pilnego do załatwienia? – zapytała, przerywając mu w pół zdania.
- Chciałem sprawdzić, co z Ginny i Jamesem. Wiem, że Ginny zamierzała porozmawiać z Charliem przed jego powrotem do Rumunii...
- Czyli są w Norze – stwierdziła. – W takim razie ja zabieram cię do nas. Stamtąd wyślemy jej wiadomość, gdzie ma cię szukać.
------
Hermiona zaprowadziła Harry’ego do ogródka na tyły domku i posadziła na ławeczce stojącej w cieniu.
- No dobrze – odetchnęła głęboko, siadając obok niego. – Tutaj jesteśmy sami. To o co dokładnie chodzi?
Harry bez jej pozwolenia przywołał z kuchni butelkę ognistej whisky i szklankę i nalał sobie pół jej objętości, po czym wypił całość do dna. Potrzebował rady, a osobą, która mogła jej udzielić, była właśnie Hermiona. Od zawsze ufał jej osądom i niejednokrotnie ratowała go z opresji. Tylko czy w jej stanie powinien ją denerwować i obarczać swoimi problemami? Odstawił naczynie na drewniany stolik i dopiero zaczął mówić.
- Nie wiem, co robić. Czy wszystko naprawdę musi wciąż trafiać na mnie? – zapytał ostro, zrywając się z miejsca. – Ucieczka, list z pogróżkami, a na dodatek McGonagall chce zorganizować w Hogwarcie jakieś uroczystości rocznicowe i ja mam opowiedzieć wszystkim o tym, jak pokonałem Voldemorta.
Hermiona poderwała głowę.
- Możesz powtórzyć?
Harry spojrzał na nią zdezorientowany.
- McGonagall organizuje w Hogwarcie... – zaczął.
- Nie to – potrząsnęła głową – chodzi mi o to, co mówiłeś wcześniej.
- O porwaniu?
Wywróciła oczami.
- Jakbym miała przed sobą Rona. Chodzi mi o ten list z pogróżkami, Harry.
Harry wrócił z powrotem do ławeczki, na której siedziała, nalał sobie kolejną porcję whisky i po wypiciu jej części, powiedział:
- Aurorzy, których zamknąłem przed wyjazdem, a mieli być przesłuchani po moim powrocie, pozostawili mi w celi wiadomość. Mam dobrze pilnować Ginny i Jamesa, bo inaczej... – zawahał się chwilę – ...może coś im się stać.
- To dlatego chciałeś sprawdzić, co się z nimi dzieje? Myślisz, że to któryś z nich wam grozi?
Harry przytaknął.
- Tak. Przecież to przeze mnie Robards został pozbawiony stanowiska.
- I myślisz, że to z zemsty?
- A co innego mam myśleć? Nienawidzi mnie, odkąd wysłałem Narcyzę do Azkabanu i odciąłem mu główny dopływ galeonów.
Hermiona skinęła głową. Harry usiadł obok niej i schował twarz w dłoniach.
- Powiedziałeś Ginny?
- Jeszcze nie.
- To na co czekasz?
- Nie chcę jej denerwować. Nie powinienem był też tobie tego mówić. Obie jesteście w ciąży...
- Harry – warknęła – czy ty próbujesz usprawiedliwiać nas ciążą? Nie zapominaj – najgorsza prawda jest lepsza od niewiedzy.
- Wiem. Jakiś czas temu usłyszałem te słowa od Ginny.
Wyjął różdżkę i machnął nią krótko. Świetlisty jeleń skinął mu głową i zniknął za ogrodzeniem.
- Ma uważać na siebie i Jamesa i wracać prosto do domu – powiedział. – Resztę wyjaśnię potem.
Hermiona przyglądała mu się przez chwilę, a następnie otoczyła ramionami w potężnym uścisku.
- Będzie dobrze – zapewniła go. – Zanim te pogróżki się spełnią, ty już dawno zamkniesz ich w Azkabanie. A teraz wracaj do domu. Niech Ginny na ciebie nie czeka.
- Obyś miała rację.
- Ja to wiem, Harry.
-----
Kiedy wrócił do domu, Ginny jeszcze nie było. Zjadł zupę, którą podał mu Zgredek i przywołał z gabinetu album rodzinny. Usiadł w fotelu przy kominku i zaczął go przeglądać. Pierwsze zdjęcie przedstawiało małą rudowłosą dziewczynkę w różowej piżamce, siedzącą na kolanach ojca. Harry aż roześmiał się, widząc na kolejnym zdjęciu nieco starszą Ginny, z buzią całą umorusaną czekoladą, patrzącą gniewnie na swoich najstarszych braci. Potem były fotografie reszty jej braci: małego Rona z ustami w podkówkę, w tle z roześmianymi bliźniakami. Na kolejnych widniał nieuczesany jak zwykle Bill, Percy z dumą wypinający pierś przyozdobioną złotą odznaką i krępy roześmiany Charlie, trzymający na rękach małego smoczka. Im dalej się zagłębiał oglądał ślubne fotografie Billa i Fleur, Rona i Hermiony, a na końcu także Ginny i Harry’ego. Nie mogło zabraknąć też kolorowych fotografii Teddy’ego Lupina, jeszcze w ramionach swoich rodziców, a potem roześmianego pięciolatka oglądającego z zapałem mecz quidditcha i kibicującego Harpiom.
W końcu dotarł do ich rodzinnych zdjęć. Ciężarna Ginny w zwiewnej zielonej sukience stojąca w jego objęciach, na kolejnym obejmująca mały tobołek, z którego wystawały małe piąstki, James raczkujący po dywanie...
Odłożył książkę na stolik i wpatrzył się w zdjęcia stojące na gzymsie kominka. Ginny nie szczędziła aparatu. Fotografie roześmianego dziecka stały w każdym pomieszczeniu tego domu, w jego gabinecie, sypialni i dziecięcym pokoiku, nawet w kuchni. James, choć miał dopiero dziesięć miesięcy, miał ich już więcej niż on w całym swoim życiu, wliczając w to fotografie umieszczane w gazetach.
Harry’emu zaszkliły się oczy, gdy patrzył na tego brzdąca. Rodzina. To o niej zawsze marzył. Kiedyś to byli jego rodzice, dziadkowie, których widział tylko w Zwierciadle Ain Eingarp, teraz są nimi Ginny, James i rosnący pod jej sercem kolejny chłopiec.
Uświadomił sobie, że gdy był w szkole wszystko wydawało się takie proste. Co prawda żył w ciągłym zagrożeniu ze strony Voldemorta, ale wtedy nie miał nic do stracenia. Był tak naprawdę sam. Teraz, po latach, wiedział, że życie nie jest proste, jednoznaczne i czarnobiałe, to plątanina decyzji, zwątpienia i cieni. Znacznie ciężej jest ochraniać to, co się ma, wiedząc, iż ma się wiele.
Z tych długich rozmyślań wyrwał go stuk uderzenia różdżką w drzwi i tak kochany, choć wściekły głos:
- Harry Potterze, czy możesz mi wytłumaczyć, co miał znaczyć ten patronus? Od kiedy uważasz, że źle opiekuję się naszym dzieckiem?
Wstał z fotela i podszedł do niej.
- Nic takiego nie powiedziałem. Prosiłem tylko, byś uważała na siebie i na niego.
Przytulił ją i pocałował w policzek, po czym pochylił się nad wózkiem i pocałował w czółko śpiącego w nim chłopca.
- Połóżmy go do łóżeczka, a potem porozmawiamy, dobrze?
Spojrzeli na siebie. Bał się jej reakcji. Wiedział, że Ginny nigdy nie lubiła tego tonu. Za bardzo przypominało im to ich rozstanie sprzed lat, oraz ich ostatnią kłótnię. Nie mógł jednak odwlekać tej rozmowy, tego był pewien. W każdej chwili mogło coś się wydarzyć. Ginny nic więcej nie powiedziała, tylko skinęła głową i wziąwszy Jamesa na ręce wspięła się po schodach na górę. Wróciła chwilę potem i usiadła przy nim na kanapie. Wtuliła się w niego, a on objął ją ramieniem.
- Co się dzieje? – spytała cicho.
- Robards i inni grożą naszej rodzinie. Głównie mówią o tobie i Jamesie – powiedział prosto z mostu, co kosztowało go wiele trudu. – Dokładnie to brzmiało: „Dobrze pilnuj swojej rodzinki, bo Twój bachor albo żonka wkrótce mogą mieć przez ciebie poharatane buźki.” – powtórzył najważniejszą treść listu.
Spojrzała na niego ze strachem.
- Kto o tym wie?
- List pokazał mi Kingsley. Oprócz niego pewnie wie jeszcze kilku aurorów, którzy znaleźli go, gdy sprawdzali celę, po ucieczce tamtych, i Hermiona. Spotkałem ją przy wyjściu z Ministerstwa Magii – wyjaśnił.
- Czyli będzie wiedział też Ron i reszta rodziny.
- Jestem pewny, że Hermiona nikomu tego nie powie. Ufam jej pod tym względem. A ty po prostu nie spuszczaj z Jamesa oka. Ja będę robił, co w mojej mocy, by śmierciożercy wrócili do Azkabanu.
- Cokolwiek zrobisz, jestem przy tobie. Nawet jeśli... będzie się to wiązało znowu z twoją nieobecnością.
Harry przyciągnął ją do siebie i zanurzył usta w gęstwinie rudych kosmyków falujących wokół jej twarzy, całując ją za uchem.
- Nie myślmy teraz o tym – mruknął. – Poza tym... McGonagall chce w najbliższym czasie zorganizować w Hogwarcie jakieś wspominki na temat Dumbledore’a. Podobno w tym roku przypada pięćdziesiąta rocznica jego dyrektury. Obiecałem, że pojawię się u niej za kilka dni, by omówić parę rzeczy. Chcesz wybrać się tam ze mną?
- To całkiem fajny pomysł – przyznała. – Spacer po błoniach dobrze nam wszystkim zrobi. Hagrid pewnie się ucieszy, gdy nas zobaczy.
- To na pewno. Pewnie pokaże też małemu jakieś nowe potwory, które udomowił. Aż zaczynam się bać.
Roześmiali się. Odnaleźli swoje usta i chwilę potem zatonęli w swoich ramionach, namiętnie się całując.
------
Kolejne dni minęły Harry’emu dość pracowicie. W kilku mugolskich wioskach na północy Wielkiej Brytanii doszło do ataków śmierciożerców, szybko jednak stłumionych przez aurorów i kilku amnezjatorów, którzy wyciszyli sprawę wśród mugoli. Wciąż jednak nie udało się znaleźć byłych aurorów. Harry podejrzewał, że Robards, znając sposoby ich pracy, wiedział gdzie i jak się ukryć.
To wszystko doprowadzało Harry’ego do szewskiej pasji. Niestety wiedział, że nic nie jest w stanie sprawić, by wszyscy jego wrogowie zniknęli, ot tak, a los ma dla niego jeszcze wiele takich niespodzianek, które tylko czekają na odpowiedni moment.
Zmęczony i zaganiany, dopiero pod koniec tygodnia przypomniał sobie o zapowiedzianej wizycie w Hogwarcie. Wieczorem wysłał McGonagall wiadomość, że będzie na miejscu w sobotę około południa, a Ginny przygotowała kilka ubranek dla Jamesa.
Aportowali się przed samą bramą Hogwartu. Przed nimi rozprzestrzeniał się wielki zamek, pełen małych wieżyczek i zdobionych okiennic. Oboje wstrzymali na chwilę oddech, patrząc na majestatyczne mury, za którymi spędzili siedem lat. Nawet James patrzył w ciszy, nie przeszkadzając rodzicom zatonąć we wspomnieniach.
- Chyba trafiliśmy na ostatni przed egzaminami wolny weekend – zauważył Harry, wchodząc na tereny szkolne i mijając grupkę uczniów zmierzających do Hogsmeade.
Ruszyli przez błonia, pokazując Jamesowi boisko do quidditcha, Zakazany Las i małą chatkę gajowego.
- Za dziesięć lat ty też będziesz biegał po tych błoniach – powiedział Harry, nachylając się do siedzącego w ramionach Ginny Jamesa. – Tutaj mama i tata przeżyli szczęśliwe, ale też i trudne chwile.
- Zwłaszcza kiedy tata kilka razy spadał z miotły, a potem był ledwie żywy – mruknęła Ginny przez zęby.
- Tylko dwa razy – zaoponował. – Poza tym nie spadłbym, gdyby nie zaatakowali nas dementorzy, a potem, kiedy McLaggen nie zaczął twierdzić, że jest dobry na każdej pozycji i nie wziął do ręki pałki.
- Merlinie, myślałam, że go walnę w ten głupi łeb, jeszcze nim skończył się mecz. Bogu dzięki za sprawną rękę pani Pomfrey.
- Oj tak... Cudowna kobieta. Wiele razy przywracała mnie do życia.
Zza węgła chatki wyszedł Hagrid z kuszą na ramieniu, a za nim jego olbrzymi brytan Kieł. Pies zaszczekał radośnie i podszedł do nich powoli. James zapiszczał wesoło i wyciągnął do niego rączki, gdy zwierzak próbował wskoczyć na Harry’ego, by go polizać.
- Kieł, staruszku – Harry, uklęknął i potarmosił psa za uszami.
- Cholibka! Kogo to moje oczy widzą? Kolejne pokolenie Potterów! – zawołał Hagrid, zapraszając ich do środka. – Co wy tu robicie?
- Jestem umówiony z McGonagall – odparł Harry. – Zostawię was na trochę, w porządku?
Ginny kiwnęła głową. Hagrid wziął od niej Jamesa i usiadł z nim przy stole. Harry zatrzymał się w progu, widząc jaki James jest malutki w przepastnych ramionach półolbrzyma. Uświadomił sobie, że tak musiał wyglądać on, gdy Hagrid przenosił go z Doliny Godryka do Dursleyów.
- Jakbym cofnął się w czasie i trzymał jego ojca – powiedział Hagrid, potwierdzając przypuszczenia Harry’ego. – Nawet jest podobny... – Spojrzał na roześmianą buźkę malca. – Nie, oczy to ma chyba po tobie, Ginny, co?
Kobieta kiwnęła z uśmiechem głową.
- Wykapany tata, ale oczy to ma po mamie – powiedziała tak często powtarzane słowa, które Harry niejednokrotnie słyszał o sobie. – Tak, skarbie? – zaszczebiotała, całując nosek synka.
Ona i Hagrid roześmiali się, gdy James zaplątał się w gęstą brodę Hagrida, próbując się do niej odwrócić. Tylko Harry stał zamyślony ze zmarszczonym czołem.
- Byłem chyba większy – stwierdził cicho. – Miałem kilka miesięcy więcej...
- Dla mnie to i tak niewielka różnica. No idź, Harry, żeby pani psor nie musiała na ciebie czekać.
Harry kiwnął głową i ruszył w stronę zamku.
Wędrówka dobrze znanymi korytarzami była jak podróż w przeszłość. Przed oczami pojawiały mu się wszystkie wydarzenia, których był uczestnikiem za czasów swojej nauki. Z tym miejscem wiązało się najwięcej wspomnień w całym jego życiu. Tak wiele razy przemierzał tymi kamiennymi drogami, czy to zmierzając na lekcje, czy ukryty pod peleryną niewidką. Z trudem przełknął rosnącą w gardle gulę.
Gdy stanął przed gargulcem strzegącym wejścia do gabinetu dyrektora, dotarło do niego, że nie zapytał Hagrida o hasło. Już miał zawrócić, gdy usłyszał, że korytarzem ktoś się zbliża. Nie minęła minuta i zza rogu wyszedł obecny nauczyciel obrony przed czarną magią – Philip Blackburn.
- Och, pan Potter! – zawołał. – Miło pana znowu widzieć. Pani dyrektor już czeka. – Podał hasło „Serwal” i razem weszli na ruchome schody.
McGonagall siedziała za biurkiem, czytając jakieś papiery. Nad nią znajdował się portret Dumbledore’a, który uśmiechnął się do wchodzącego młodego mężczyzny.
- Witaj, chłopcze – przywitał go.
Harry skinął mu głową i spojrzał na dyrektorkę, która w tym czasie odłożyła ostatni pergamin i spojrzała na dwójkę mężczyzn.
- Dzień dobry pani dyrektor – przywitał się.
- Witaj, Potter. Proszę, usiądź. – Wskazała na dwa krzesła stojące przed biurkiem. Jedno od razu zajął Blackburn. – Rozumiem, że Ginewra odpoczywa w chatce przy Zakazanym Lesie? – Uśmiechnęła się.
- Skąd pani wie?
- Czyżbyś zapomniał, że dyrektor wie wszystko, co się dzieje na terenie szkoły? Chętnie z nią potem porozmawiam.
- Oczywiście.
- To teraz przejdźmy do sprawy, dla której się tu zebraliśmy. Rozumiem, że wiesz dlaczego cię tu zaprosiłam?
- Tak, Kingsley powiedział mi o planowanych uroczystościach. Nie wiem tylko, co ja mam z tym wspólnego.
Harry usiadł na wolnym miejscu, patrząc wciąż na McGonagall.
- Chciałabym, żebyś powiedział kilka słów o Albusie Dumbledorze i o tym, co działo się potem z tobą...
- Ja? – spytał zaskoczony.
- Byłeś ostatnim, który go widział. Byłeś przy jego... śmierci.
Harry pokręcił głową.
- To nie takie proste...
- Nie chodzi mi, żebyś opisywał dokładnie, co się z wami działo tuż przed tym, ale o twoje uczucia – wyjaśniła. – Co cię z nim łączyło...
- Pani profesor, moje uczucia były zupełnie inne wtedy, niż były rok później, gdy dowiedziałem się prawdy od profesora Snape’a, a zupełnie inne są teraz... kiedy wiem prawie wszystko...
- Minerwo, rozmawialiśmy już o tym – rozległ się głos Dumbledore’a.
McGonagall zamknęła na chwilę oczy, potem je otworzyła i odwróciła się w stronę portretu.
- Dobrze pamiętam Albusie, ale dla wielu tamte wydarzenia są bardzo ważne, o czym ci już niejednokrotnie mówiłam. Wszyscy powinni pamiętać nie tylko o tobie, ale i o wszystkim, co wydarzyło się potem. A kto byłby lepszy do opowiedzenia tego wszystkiego od Harry’ego, który w tym uczestniczył? I to na pierwszej linii...
- Pani profesor ma rację – wtrącił Blackburn. – Z całym szacunkiem dyrektorze Dumbledore, ale jak to mówią mugole „prawda was wyzwoli”...
- Dziękuję Philipie – szepnęła McGonagall.
- Harry, a ty, co o tym myślisz? – zapytał cicho Dumbledore.
Przebywający w pokoju nauczyciele spojrzeli najpierw na portret a potem na młodego mężczyznę, który stał teraz przy oknie i patrzył na błonia. Hagrid i Ginny spacerowali w cieniu drzew Zakazanego Lasu. Ginny podtrzymywała Jamesa siedzącego na grzbiecie Kła, pilnując by się nie zsunął na ziemię.
- Dużo o tym myślałem, odkąd przeczytałem komentarze na ten temat w „Proroku” – powiedział i odwrócił się do nich. – To wciąż do mnie wraca. Może jednak warto opowiedzieć, jak było naprawdę? Niech kolejne pokolenie wie, że ich rodzice walczyli o świat, który byłby szczęśliwszy.