Andromeda Tonks odłożyła na bok robótkę i spojrzała na swojego wnuka. Teddy miał nieprzebraną energię; wszędzie było go pełno. Biegał po całym domu, podrzucając dziecięce odmiany kafla i znicza i wykrzykując sobie tylko znane zawołania. Większość z nich to na pewno okrzyki, które usłyszał na jednym z meczów quidditcha, na którym był z Potterami w zeszłym roku.
Westchnęła. Teddy potrzebował kontaktu z tymi młodymi ludźmi, choć wiedziała, że nie zastąpią mu rodziców, a ona robiła się na niego za stara.
- Babcia! – zawołał Teddy. – Kiedy pójdziemy do wujka Harry’ego?
Przebiegł przez całą długość salonu, omijając wszystkie przeszkody bez żadnego problemu. W takich chwilach nie przypominał Dory, pomyślała.
- Przecież wiesz, że wujek z ciocią oczekują nas jutro – powiedziała, pozwalając chłopcu na wdrapanie się na swoje kolana.
- Taa... – mruknął – ale ja chcę już iść – zamarudził. – Dlaczego nie możemy iść teraz? – Spojrzał na babcię.
- Teddy – westchnęła i przygarnęła go do siebie – wujek Harry pracuje i nie ma go cały dzień w domu, więc i tak nie miałbyś z kim się bawić.
- Ale fajnie by było, gdybym tam na niego czekał. Może ciocia Ginny pozwoli... Z ciocią też mogę się bawić.
- Zapomniałeś, że ciocia ma małe dziecko? Większą część czasu ciocia zajmuje się Jamesem, więc nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Ale on często śpi – zauważył Teddy. – A jak przyjdzie wujek, to ciocia zajmie się Jamesem, a ja pobawię się z wujkiem.
Mały wyraźnie tęsknił za tym młodym mężczyzną. Andromeda przygarnęła chłopca do siebie. Wiedziała, że najlepszym sposobem, by przestał o tym myśleć, to odwrócenie jego uwagi.
- Wyślemy do nich wiadomość, dobrze? A teraz może pouczymy się kolejnych literek?
- Teraz? – jęknął malec, zsuwając się na podłogę i krzywiąc się. – A kiedy wyślemy list?
Andromeda uśmiechnęła się do niego, wyciągnęła różdżkę i przywołała pergamin i pióro.
- Może w takim razie napiszemy go razem? – zapytała. – Ja będę pisać, a ty będziesz mówił, co to za literka? A na koniec go podpiszesz.
- Dobrze – zgodził się. Wspiął się na swoje krzesełko i uklęknął na nim, pochylając się nad stołem i pergaminem trzymanym przez babcię. – To od czego zaczynamy?
-----
- Ginny, nie wyglądasz najlepiej – stwierdziła Hermiona, siadając na kanapie przy kominku w salonie Potterów. Ron siedział obok niej. – Wszystko w porządku?
Ginny postawiła na stoliku przed nimi tacę z dzbankiem herbaty i filiżankami oraz talerz z ciasteczkami i usiadła w fotelu. Była zmęczona, bo nie spała całą noc przez Jamesa, któremu wyrzynają się kolejne ząbki. Teraz mały spał w łóżeczku w kącie pokoju.
- Za bardzo porównujesz Ginny do siebie, Hermiono – rzucił Ron, biorąc ciasteczko. – Przecież wszystko jest okej, prawda siostra? – Ginny kiwnęła głową. – Widzisz. Nie każda ciąża jest taka sama jak twoja.
- Wiem, ale Ginny miała wypadek trzy tygodnie temu i powinna...
- Proszę, przestańcie – jęknęła Ginny, opierając głowę o zagłówek i podciągając nogi pod siebie – bo przez was czuję się dużo gorzej. Jestem po prostu niewyspana przez tego brzdąca. – Wskazała na leżącego w łóżeczku Jamesa.
- A Harry? – zapytała z zainteresowaniem Hermiona.
- On też. Nie wiem, jak on wytrzyma cały dzień w ministerstwie. Najpierw pół nocy spędził w gabinecie, a resztę, do świtu w pokoju Jamesa.
- Coś się stało? Czemu Harry spędził pół nocy w gabinecie? – zainteresowała się Hermiona.
- James nadal czaruje? – zapytał Ron.
Ginny westchnęła. Zerknęła w stronę łóżeczka. James wciąż spał, ale to mogło niedługo się zmienić.
- James gdyby mógł, robiłby to bez przerwy, ale tym razem to kolejny etap ząbkowania. Górne jedynki – dodała, z trudem uśmiechając się do Hermiony. – Poza tym uzdrowiciel powiedział mi ostatnio, że do roku może mu to minąć, by ujawnić się na nowo za kilka lat. A Harry... przegląda stare rzeczy Snape’a.
- Snape’a? – warknął Ron. – Co ten tłusto włosy dupek...
- Ron – upomniała go Hermiona.
- Ale to przez niego Harry trafił do Sama-Wiesz-Kogo! Zasłużył...
Urwał, gdy Hermiona uderzyła go w ramię.
- Nie wiesz, jak było naprawdę – stwierdziła.
Ginny wyprostowała się w fotelu i spojrzała na nich.
- Czyli to prawda? – zapytała. – Snape i Harry widzieli się wtedy... Przed ostatecznym spotkaniem Harry’ego i Voldemorta? Byliście razem, wiecie jak to było... – Spojrzała na nich błagalnie.
Hermiona przysunęła się bliżej niej i wzięła jej ręce w swoje dłonie. Ron też się przysunął i objął Hermionę.
- Pamiętasz, co się wtedy wydarzyło? – zapytała Hermiona. – „Prorok Codzienny” rozpisywał się na temat naszego pojawienia się w Londynie.
- Włamaliście się do Gringotta...
- Tak – potwierdziła Hermiona. – Gdy udało nam się uciec, ukryliśmy się na przedmieściach nad Tamizą. Kiedy ja i Ron za bardzo skupiliśmy się na sobie, on nagle zniknął. Wiem, że przeczuwał zbliżający się koniec i pewnie chciał być wtedy sam... Do tej pory żałuję, że go zostawiliśmy. Może wtedy nie doszłoby do tego... co było potem... – Odwróciła głowę i schowała twarz w ramieniu Rona.
- Nie możesz się za to obwiniać, Hermiono – powiedział Ron, przygarniając ją do siebie – żadne z nas nie wiedziało, co będzie dalej. Zresztą to już nieważne, bo dawno minęło. – Spojrzał ponad głową Hermiony na siostrę i kontynuował: – Nagle usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk Harry’ego. Gdy wybiegliśmy na zewnątrz, zobaczyliśmy straszny widok: Harry wisiał do góry nogami i zwijał się z bólu, Snape leżał na ziemi nieprzytomny, a wokół nich krążyło dwóch śmierciożerców. Jednym z nich był na pewno Lucjusz Malfoy, te jego jasne włosy trudno pomylić z czymkolwiek innym – syknął.
- Niestety, nim zdążyliśmy zrobić jakikolwiek ruch w ich kierunku, wszyscy czterej zniknęli – zakończyła Hermiona, zachrypniętym głosem.
Ginny czuła ucisk w żołądku. To pewnie wtedy, gdy został sam, napisał do niej tamten pożegnalny list. Tuż przed tymi torturami...
- Dowiedzieliście się później od Harry’ego, jak Snape was znalazł? – zapytała.
Oboje spojrzeli na siebie.
- Nigdy go o to nie pytaliśmy. Nawet nie wiem, dlaczego – powiedziała Hermiona.
- Mieliśmy inne sprawy na głowie, Hermiono – zauważył Ron. – Zbliżająca się bitwa, a potem ślub...
Z łóżeczka rozległ się płacz Jamesa. Ginny poderwała się z miejsca trochę za szybko. Złapał ją tak silny ból w podbrzuszu, że zwinęła się w pół, jęcząc cicho i próbując złapać oddech.
Ron doskoczył do niej.
- Ginny, co się dzieje?
- Nie widzisz? – krzyknęła Hermiona. – Coś jest nie tak z jej ciążą! A nie mówiłam, że powinna uważać na siebie?
- Już mi lepiej – wysapała Ginny, wstając i podchodząc do łóżeczka. Wyciągnęła z niego Jamesa. – Ząbki rosną maluszkowi, tak? – zaszczebiotała z troską. – Wiem, że to boli. Mamusia posmaruje dziąsełka, tak jak tatuś dziś w nocy, i będzie dobrze, skarbie. No już, ci... Cichutko.
Przytuliła go do siebie i odwróciła się do brata i bratowej, którzy wciąż ją obserwowali.
Ron zachichotał.
- A ciebie co tak bawi? – syknęła do brata.
- Właśnie wyobraziłem sobie Harry’ego z palcem w buzi tego malucha. – Wskazał na Jamesa.
- I co w tym takiego śmiesznego? Zobaczymy, jak u was pojawi się dziecko i trzeba będzie smarować takiego szkraba.
- Wiesz, że nie chodzi o Jamesa – stwierdziła sucho Hermiona, ignorując rozmowę rodzeństwa. – Każdy skurcz może mieć poważne skutki. Często je masz?
Ginny potrząsnęła głową.
- Ten był pierwszy. I naprawdę nic mi nie jest, Hermiono...
Kolejny skurcz w podbrzuszu zaparł jej dech. Osunęła się na kolana.
- Właśnie widzę – prychnęła Hermiona.
Ból jednak nie ustępował.
- Boli... Tylko nie to... – wyjęczała Ginny.
- Ron! – wykrzyknęła Hermiona. – Weź od niej Jamesa! Zabierz go do Nory i idź po Harry’ego. Ja zabieram ją do Munga.
-----
Wąska uliczka ciągnęła się wzdłuż szeregowych domów jednorodzinnych i prowadziła prosto do rezydencji na wzgórzu. Po drugiej stronie miasteczka wiła się szarobura rzeka, która otaczała budowlę i wpadała do małego jeziorka znajdującego się za nią. Posiadłość otaczał trawnik, teraz w wielu miejscach pokryty brudnym, rozpuszczającym się śniegiem, i wysokie ogrodzenie z siatki porośnięte bluszczem i żywopłotem. Okna na wyższych piętrach były zasłonięte okiennicami, ale łukowate okna na parterze były otwarte na oścież. Frontowe drzwi osłaniał wysunięty do przodu ganek.
- Nieźle się kobieta urządziła – stwierdził Mark, obserwując budynek.
On i Julia stali ukryci w cieniu ostatniego z budynków na głównej ulicy i patrzyli w stronę posiadłości.
- Podobno po rozwodzie dostała niezłą sumkę od Malfoya – zauważyła Julia, rozglądając się uważnie dookoła.
- Nie jesteśmy tu, by rozwodzić się nad bogactwem Malfoyów – syknął Harry, podchodząc do nich. – Coś nowego? – zapytał.
Oboje odwrócili się do niego.
- Cisza. Przez cały dzień nie wychodziła z domu.
- Nawet do ogrodu – wtrąciła Julia.
- Żadnych odwiedzin? Jakiegoś dostawcy? Akwizytora? Nikogo? – dopytywał się Harry, który stał wpatrzony w budynek.
- Nikogo.
- Dobrze. Wracajcie do Biura. Teraz ja ją przejmuję.
W tym momencie drzwi rezydencji się otworzyły i na ganek wyszedł jakiś mężczyzna.
- A ten, to kto? – zapytał.
- Chyba ogrodnik – mruknęła niepewnie Julia, wyglądając zza niego.
- W czarnej szacie śmierciożercy? – zauważył ironicznie. Wyciągnął spod szaty różdżkę i pelerynę-niewidkę. – Ładnie żeście ją pilnowali, wpuszczając go do środka. Czy jest tu tylne wejście?
Mark i Julia spojrzeli na siebie skonsternowani.
- To co wy robiliście przez cały czas? – warknął.
- Obserwowaliśmy... – zaczął Mark, wskazując na główne wejście.
- I wpuściliście kompana jej męża. – Harry pokręcił z niedowierzaniem głową. Narzucił pelerynę na ramiona. – Obserwujcie go teraz, a ja pójdę się rozejrzeć. A jak będzie trzeba to deportujcie się za nim.
- Chcesz wejść na teren? – zapytał zaskoczony Mark. – Nie wpuszczą cię. Zaklęcia czarnomagiczne...
- A kto mówi o wchodzeniu? Tu jest tyle miejsca, że spokojnie można obejść ten dom naokoło i sprawdzić wszystko.
Nałożył pelerynę na głowę i odszedł od nich. Kątem oka dostrzegł błysk jasnego światła. To Mark rzucił w stronę śmierciożercy zaklęcie śledzące i ruszył za nim. Harry rozejrzał się. Budynek bardzo przypominał mu poprzedni dwór Malfoyów. Wysoki żywopłot, który odgradzał domowników od mugolskiego świata otaczał posiadłość. Po środku ogrodzenia znajdowała się żelazna brama a za nią żwirowana aleja prowadząca do stóp schodów przed gankiem.
Wspomnienia zawirowały przed jego oczami. Dobrze pamiętał jak pierwszy raz przekraczał tamtą bramę przed laty, gdy razem z Ronem i Hermioną trafili do Malfoyów jako więźniowie. A potem... ponad rok później, gdy Bellatriks porwała Ginny a on sam przyszedł tam, poddając się, by ją uratować.
Aż podskoczył, gdy usłyszał za sobą pyknięcie teleportacji. Odwrócił się i zobaczył jak w jego stronę zmierza kolejny śmierciożerca. Jego twarz była ukryta pod kapturem. Harry zamarł na chwilę, gdy mężczyzna minął go zaledwie o kilka cali. Czarna peleryna śmierciożercy otarła się o niego, na szczęście tamten niczego nie zauważył. Harry wypuścił z ulgą powietrze z płuc, dziękując sobie w myślach, że ma na sobie niewidkę, i podążył za nim. Coś w postawie mężczyzny było znajome, ale nie potrafił określić, co dokładnie.
Znał wielu śmierciożerców, jednak teraz żaden z nich nie przypominał mu idącego przed nim człowieka. Gdybym mógł zobaczyć jego twarz, błagał w myślach.
Gdy tylko dotarli do bramy, ta rozwiała się na moment przejścia przez nią mężczyzny. Harry ruszył za nim, jednak żelazne pręty wróciły do swojej zwykłej postaci, gdy sam próbował przejść. Uderzył pięścią w zardzewiały zamek, patrząc jak mężczyzna wchodzi po schodach i znika wewnątrz domu. Przeklął w myślach. I to by było na tyle, jeśli chodzi o obserwację Narcyzy Malfoy. Pewnie zaraz śmierciożercy dowiedzą się o wszystkim.
Odszedł od rezydencji i deportował się prosto do ministerstwa. Gdy wszedł do Biura zobaczył biegnącego w jego stronę Rona.
- Ron, nie jestem w nastroju... – jęknął, kręcąc głową, gdy przyjaciel zatrzymał się przy nim. – Robards zaraz mnie opieprzy...
- Harry! – wykrzyknął. – Chodzi o Ginny...
Harry otrząsnął się.
- Ginny? Co się stało? Coś z Jamesem?
- Nie, to nie z Jamesem jest problem – wyjaśnił. – To z drugim... z ciążą... – wyjąkał. – Ginny jest w Mungu.
- W Mungu?
Harry chwycił Rona za ramiona i potrząsnął nim.
- Co się stało? Mów! – warknął.
- Nie wiem. Rozmawialiśmy i ona nagle zwinęła się z bólu i upadła na podłogę. To wyglądało tak samo, jak wtedy, gdy Hermiona...
- Poroniła – zakończył ze strachem Harry. – Muszę tam iść. Gdzie James?
- W Norze. Z nim wszystko okej – odparł Ron. – Mama się nim zajęła.
- To dobrze. Paul! – zawołał do mężczyzny, który akurat obok nich przechodził. – Powiedz Gawainowi, że raport wyślę do niego jutro. Ja muszę iść...
Odwrócił się i pobiegł do wyjścia.
- Ale Potter... Co się dzieje?!
Harry już tego nie usłyszał. Wsiadł do windy, która w tej samej chwili przyjechała na drugie piętro.
------
Pojawił się na zatłoczonej ulicy. Nie zwracając uwagi na przejeżdżające samochody, autobusy i setki zabieganych ludzi, przebiegł na drugą stronę i znalazł się przed staroświeckim domem handlowym. Podszedł do jednego z okien wystawowych, a potem przeszedł przez szybę. W izbie przyjęć wyminął jakąś czarownicę z czajnikiem przytwierdzonym do głowy i dotarł do informacji. Już miał zapytać, w którym pokoju znajdzie Ginny, gdy z bocznego korytarza wyszła Hermiona.
- Harry, jesteś – oznajmiła z ulgą i przytuliła go.
- Przyszedłem najszybciej jak się dało. Hermiono, wiesz gdzie jest Ginny? Co z nią?
- Chodź. – Wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą. – Ma teraz badania, a my zaczekamy na nią w pokoju.
Przeszli przez korytarz i weszli do pierwszego pomieszczenia za rogiem. Harry’emu przeszło przez głowę, że to ta sama sala, w której Ginny leżała kilka tygodni wcześniej.
Hermiona wyczarowała dwa krzesła i usiadła na jednym z nich. Harry podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
- Co się stało? – zapytał, nie odwracając się.
- Ginny złapał ostry ból w podbrzuszu, poza tym nic nie wiem.
Harry odwrócił się przodem do niej i skrzyżował ręce na piersi.
- Ale byłaś z nią od początku. Ron mi powiedział, że rozmawialiście i to wtedy Ginny... – Głos mu się załamał.
- Podobno wieczorami przeglądasz stare rzeczy profesora Snape’a – zaczęła Hermiona.
- To prawda, ale co to ma wspólnego...
- Ginny zapytała o wasze ostatnie spotkanie. To, po naszej ucieczce z Gringotta...
- Rozumiem, że powiedzieliście jej...
- Tylko tyle ile widzieliśmy.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła Ginny, przebrana w szpitalną piżamę. Harry dwoma krokami znalazł się przy niej i objął ją ramionami.
- Jak się czujesz?
- Daj mi odetchnąć, Harry – wyszeptała. Odsunął się nieznacznie, nie wypuszczając jej jednak z objęć. – Już dobrze – odparła na jego pytający wzrok i odwróciła się do przyjaciółki. – Hermiono, dziękuję ci, ale chciałabym zostać sama z Harrym. Nie gniewasz się?
Hermiona potrząsnęła głową.
- Oczywiście, że nie. Wiem, że zostawiam cię w odpowiednich rękach.
Uścisnęła ramiona przyjaciół i wyszła.
Ginny odsunęła się od Harry’ego i podeszła do łóżka. Położyła się i spojrzała na niego.
- Muszę zostać tu na noc – oznajmiła. – Wyniki mają być późnym wieczorem, albo jutro rano.
- W takim razie ja zostaję z tobą – stwierdził Harry.
Zdjął płaszcz, który przewiesił przez poręcz krzesła, i usiadł na nim, a różdżką zgasił lampę wiszącą pod sufitem.
- A co z Jamesem? Wiesz, jak on reaguje na naszą nieobecność.
- Jest w Norze z twoimi rodzicami, a twoja mama ostatnio jakoś sobie z nim poradziła, więc teraz też da sobie radę.
Ginny przytaknęła i ułożyła się wygodniej, patrząc na Harry’ego. Przez okno wpadało niewiele światła, tak że widziała tylko zarys jego twarzy i błysk okularów. Siedział zgarbiony ze wzrokiem utkwionym w oknie.
- Wiesz o czym rozmawiałam z Ronem i Hermioną zanim trafiłam tutaj, prawda? – zapytała cicho.
- Tak, słyszałem.
- Dlaczego nigdy mi nie opowiedziałeś, jak było naprawdę z tobą i Snape’em? Czemu muszę dowiadywać się o wszystkim od innych? To prawda, że Snape był tym, który zaprowadził cię...
- To nie do końca było tak jak myślisz – wpadł jej w słowo. – I to nie on zaprowadził mnie do Voldemorta.
- A jak? Ron powiedział mi, że widział ciebie i Snape’a oraz dwóch śmierciożerców.
- A powiedział ci też, że Snape leżał wtedy nieprzytomny?
Ginny zamyśliła się, wracając myślami do popołudniowej rozmowy z Ronem i Hermioną i przypomniała sobie, że rzeczywiście wśród wyzwisk Rona na byłego profesora, padło słowo „nieprzytomny”.
- Powiedział – przyznała.
Harry spojrzał na nią i już miał rzucić jakąś uwagę, gdy rozległ się cichy zgrzyt otwieranych drzwi. Harry poderwał się z miejsca i stanął z boku z różdżką skierowaną w tamtą stronę. W progu stał uzdrowiciel.
- Spokojnie, panie Potter. Mam dla państwa dobrą wiadomość – oznajmił, wchodząc głębiej. Poczekał aż Harry schowa różdżkę i powiedział do Ginny: – Ani pani, ani synowi nic nie jest.
- Synowi? – Potterowie zapytali wspólnie i spojrzeli na siebie.
- Tak. – Uzdrowiciel uśmiechnął się. – Wszystko na to wskazuje. Gratuluję.
- A te bóle? – zapytała Ginny, podnosząc się do siadu. – Przy poprzedniej ciąży nic takiego się nie działo.
- Pani Potter, każda ciąża jest inna. Czasami organizm nie reaguje przez dłuższy okres czasu, a czasami... jest tak jak u pani. Mogły to być też skutki wypadku sprzed kilku tygodni, albo zwykły przypadek. Rano powtórzymy badania, ale wygląda na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Dziękujemy.
Mężczyzna uśmiechnął się i wyszedł. Ginny chwyciła rękę Harry’ego i przyciągnęła go do siebie.
- Synek – wyszeptała drżącym głosem. – Czy damy sobie radę z drugim Jamesem?
- Na pewno. Jeśli tylko w przyszłości uda nam się powstrzymać tę dwójkę przed bójkami.
Wyciągnął różdżkę ponownie i wskazał nią na łóżko, które poszerzyło się o kilka centymetrów.
- Posuń się, mamusiu – mruknął.
Zrzucił buty i wsunął się pod kołdrę, obejmując ją. Ginny wtuliła się w niego i splotła palce z jego palcami.
Przez dłuższy czas leżeli w milczeniu. Ginny czuła spokojny oddech Harry’ego i po pewnym czasie pomyślała, że zasnął.
- Harry? – szepnęła.
- Mmm... – mruknął pytająco.
- Czy te fiolki, które widziałam u ciebie w gabinecie, mają coś wspólnego ze Snape’em? – zapytała.
Harry poruszył się niespokojnie, ale nie wstał, tylko jeszcze bardziej przytulił ją do siebie.
- Tak – odparł. – To jego wspomnienia. Ukrywał je przed Voldemortem, gdy musiał odpowiedzieć na wezwanie.
- I ty je teraz przeglądasz, prawda? Gdy siedzisz cały wieczór zamknięty w bibliotece. Możesz mi powiedzieć, co one zawierają?
- Coś, czego nikt oprócz Dumbledore’a nie wiedział. No, może też i mnie, ale ja dowiedziałem się o tym przed... – zawahał się chwilę, by skończyć: – ...śmiercią.
- Co?
- Severus Snape kochał moją matkę i to dla niej ochraniał mnie aż do końca, choć przez wszystkie lata nienawidził mnie tak jak mojego ojca. W tych fiolkach są ukryte wspomnienia o mojej matce.
Ginny przekręciła się, by móc spojrzeć na niego. Jego oczy lśniły od łez. Podniosła rękę, zdjęła mu okulary i delikatnie otarła jedną łzę spływającą mu po policzku. Harry jeszcze mocniej ją przytulił.
- Opowiesz mi swoją wersję spotkania z Severusem Snape’em? – poprosiła. – Kiedy powiedział ci prawdę o sobie, i co wydarzyło się potem, aż do śmierci jego i twojej?
- Tylko od czego mam zacząć?
- Najlepiej od początku. Na razie możesz zacząć od ucieczki z Banku Gringotta. Wiem co nieco od Rona i Hermiony, ale chcę to usłyszeć od ciebie.