Po złożeniu raportu Robardsowi, Harry deportował się prosto do Doliny Godryka. Oczywiście nie powiedział nikomu o ukrytych pod szatą artefaktach. Powtarzał sobie, że oprócz niego i Dumbledore’a nikt nie znał tej tajemnicy Snape’a, tej dotyczącej jego matki.
Odetchnął mroźnym powietrzem i uśmiechnął się. W kuchni i w salonie paliło się światło. Ginny była w domu.
Przeszedł przez zaśnieżony ogródek, po drodze wyciągając różdżkę i stuknął nią w drzwi. Te otworzyły się przed nim, wpuszczając go do środka.
- Jesteśmy w kuchni! – usłyszał wołanie Ginny, która natychmiast zaszczebiotała: – tatuś wrócił – a potem radosny dziecięcy pisk, płacz i w końcu krzyk Ginny: – James! Nie wolno!
Zdjął z siebie płaszcz, który przewiesił, wraz z zabranymi rzeczami Snape’a, przez poręcz schodów i poszedł do kuchni. Ginny stała przy kuchence i pilnowała gotującej się zupy, a James siedział w kojcu przy ścianie i trzymał się sztachetek. Czerwona buzia zdradzała jak bardzo przed chwilą płakał.
- Na kogo mama tak krzyczy? – zagadał do niego.
- Żebyś ty wiedział, co to nasze dziecko narozrabiało ostatnio – westchnęła w odpowiedzi.
- James? – zaśmiał się. – A co on takiego zrobił?
Podszedł do niej od tyłu i objął ją jedną ręką a drugą przyłożył do jej policzka. Zadrżała mimowolnie.
- Masz strasznie zimne ręce! – zawołała. – Idź je umyj i ogrzej, zanim dotkniesz Jamesa. Poza tym zaraz będzie kolacja. Wtedy o wszystkim ci opowiem.
- Oczywiście. Ja też mam ci coś do powiedzenia.
Pocałował ją w policzek i podszedł do Jamesa, który na jego widok wyciągnął do niego rączki.
- A-a! Eee...
Harry wyciągnął ręce w stronę kojca i poczuł niewidzialną barierę.
- Ginny? Czemu założyłaś blokadę na kojec? – zapytał zaskoczony, spoglądając na nią.
James skrzywił się i zaczął płakać.
- Chcesz zobaczyć?
Harry przytaknął.
Ginny postawiła na stole głęboki talerz i stuknęła różdżką w garnek, który zawisł pochylony nad stołem, by nalać gorącej zupy. Dopiero gdy garnek wrócił z powrotem na kuchnię, machnęła różdżką ponownie, tym razem w stronę kojca, i blokada zniknęła. Jednocześnie James chwycił w rączkę jakąś grzechotkę i rzucił nią w mamę, która kolejnym machnięciem różdżki odesłała ją z powrotem do kojca.
- James! – wykrzyknął zaskoczony Harry. – Co ty robisz?!
Mały skrzywił się i ponownie zaczął płakać, przestraszony okrzykiem taty.
- Widzisz? Od kilku dni tak właśnie się zachowuje. Jak jest zły rzuca we wszystkich czym popadnie. Przedwczoraj, gdy zostawiłam go u Rona i Hermiony, byśmy mogli w spokoju porozmawiać, zrobił im piekło, rzucając nie tylko zabawkami, ale także jakimiś małymi przedmiotami, które znalazł u nich w pokoju, a dzisiaj... – opadła ciężko na krzesło po drugiej stronie stołu – razem z mamą lewitował naczynia i sztućce, by potem rzucać nimi w babcię. O mały włos jeden z noży trafiłby w nią.
Harry nie wiedział co powiedzieć. Nigdy nie miał do czynienia z dziećmi, a tym bardziej z czarodziejskimi dziećmi. Nawet z Teddym nie miał kontaktu, bo wtedy zajmowali się nim jego rodzice, a potem... No cóż, był zajęty szkoleniem w szkole aurorskiej.
Wziął malca na ręce i usiadł przy stole. James zakwilił w jego szaty, wtulając się w niego, jednak Harry odsunął syna od siebie, łapiąc go pod paszkami i obserwując go uważnie. James przechylił główkę na bok, patrząc na tatę.
- James – zaczął – to nie jest dobry sposób na zwrócenie uwagi na siebie – zauważył.
- Mówisz to ze swojego doświadczenia? – syknęła i wstała, by wziąć malca z rąk Harry’ego. – Damy tacie zjeść, co? – zaszczebiotała.
Posadziła Jamesa na swoich kolanach, opierając jego plecki o siebie, by mały mógł patrzeć na tatę.
- To nie jest normalne, prawda? – zapytał Harry, sięgając po łyżkę.
- Harry – jęknęła, przewracając oczami – magia u dzieci pojawia się dopiero w wieku sześciu, siedmiu lat, a James ma zaledwie siedem miesięcy! Magia w tym wieku to rzadkość!
- I co w tym złego? Wiemy przynajmniej, że jest czarodziejem. Jak znowu zacznie rzucać zabawkami, można rzucić zaklęcie tarczy, albo zablokować przedmioty w jego zasięgu.
- Harry, czy ty wiesz, o czym ja mówię? On wymusza na innych naszą obecność i ich terroryzuje! Mama miała do czynienia z moimi braćmi i jakoś sobie poradziła, ale inni? Hermiona jest przerażona. Nie wiem, czy zgodzi się na kolejny dzień sam na sam z naszym synem. Poza tym wiesz, co by było, gdybym pojawiła się wśród mugoli i James zacząłby się tak bawić? Mielibyśmy na karku kontrolę z ministerstwa! A chyba tego nie chcesz, co?
Harry przełknął ostatnią łyżkę zupy i odesłał wszystko do zlewu.
- Nie bardzo – przyznał, kręcąc głową. – To co zamierzasz?
- Jutro mam wizytę kontrolną u Octopusa. Zapytam go, może on coś poradzi.
- To dobry pomysł – przyznał. Wstał z zamiarem wyjścia. – Będę w gabinecie – rzucił przez ramię.
- Harry... – Ginny zawahała się chwilę – a ty... czy ty w wieku Jamesa przejawiałeś już...
Odwrócił się, stając w progu.
- Dobrze wiesz, że tego nie pamiętam. Moje pierwsze wspomnienia, które mogłyby potwierdzić, że działo się coś dziwnego ze mną i w moim otoczeniu, zdarzyły się w szkole podstawowej, czyli tak jak mówisz w wieku sześciu, siedmiu lat. Co było wcześniej? Nie wiem. Dursleyowie nigdy mi o tym nie powiedzieli.
- Harry, ale ty w wieku Jamesa byłeś jeszcze z rodzicami – zauważyła. – Może Syriusz albo Remus coś wspomnieli?
Harry pokręcił głową, marszcząc brwi i próbując sobie przypomnieć każdą rozmowę z nimi.
- Niestety nie. Za każdym razem słyszałem tylko o ojcu. Jaki to z niego był cudowny człowiek. Nigdy nie mówili o moim dzieciństwie.
Ginny poderwała głowę, gdy sobie uświadomiła, że jest coś, co może im pomóc.
- A twoja mama?
- Ginny... – westchnął. – O czym ty...
Ginny zerwała się ze swojego miejsca, jednocześnie wywołując u Jamesa rozpaczliwy protest.
- Cii, James – syknęła do malca i spojrzała na Harry’ego. – Chodzi mi o jej pamiętnik! – wykrzyknęła. – Przecież go masz! Może tam coś jest?
- Możemy to sprawdzić.
Przeszli przez salon i mieli już wejść do jego gabinetu, gdy James zaczął się wiercić w ramionach Ginny.
- No co jest, James?
Chłopiec zamachał rączkami i z góry przyleciała do nich mała podusia z jego łóżeczka. James zaklaskał i przytulił się do niej, ziewając.
- Ktoś tu chce spać – zauważył Harry.
- Ale najpierw musimy się wykąpać, skarbie – stwierdziła Ginny.
James zaczął marudzić i wyciągać rączki do taty.
- Mamusia ma rację. Najpierw kąpiel, potem spanie. – Pocałował malca w główkę i pochylił się do Ginny. – Zaczekam na ciebie w gabinecie – szepnął, całując ją w policzek.
- Nie idziesz z nami?
- Później. Muszę przejrzeć rzeczy, które dziś znalazłem u Snape’a.
- U Snape’a? Byłeś w jego domu? – Wyraźnie było widać, że jest zaskoczona.
- Tak. Znalazłem też u niego myślodsiewnię.
Ginny wiedziała, co to oznacza. Niedługo zobaczy jego wspomnienia sprzed lat. Ale czy ona jest na to gotowa? Czy kiedykolwiek będzie?
I przede wszystkim czy Harry jest gotowy na podzielenie się z nią tamtymi wspomnieniami?
------
Harry zaczekał aż Ginny wejdzie po schodach na górę i dopiero wtedy wziął z balustrady swój płaszcz i poszedł do gabinetu.
Zapalił lampę na biurku, wyjął z wewnętrznej kieszeni ukryte artefakty i ułożył je obok siebie na blacie, jednocześnie je powiększając.
Nieco dłużej niż pozostałe przedmioty trzymał w dłoni szalik należący do jego matki. Odłożył go na bok i dotknął palcem kamiennej misy, przeciągając nim po krawędzi. Była pusta, więc po co Snape ją trzymał?
Sięgnął do pudełka.
- Severus Snape – powiedział, dotykając wieczko, jednak nic się nie wydarzyło.
Spojrzał na stare zdjęcie matki, jej szalik i zrozumiał. Hasło już znał.
- Lily Evans – wyszeptał i wieczko odskoczyło, tak jak się tego spodziewał.
Wewnątrz znalazł kilka pergaminów. Wyjął je i przejrzał. Kilka było zapisanych drobnym pismem jego matki, inne, złożone, ciasnym pismem samego Snape’a. Te ostatnie, to były listy, których Snape nigdy nie wysłał. Pod nimi leżało kilka buteleczek i małe zawiniątko. Była to skórzana sakiewka, w której ukryty był lok ciemnorudych włosów. Wiedział, że to włosy jego matki. Zamknął oczy. Czy ona sama dała je Snape’owi, czy to on w jakiś sposób zdobył je na pamiątkę? Gdy otworzył oczy spojrzał na szklane fiolki. Wstrzymał oddech. W każdej z buteleczek wirowała znajomo wyglądająca srebrzystobiała substancja – myśli Snape’a.
Sięgnął po pierwszą z brzegu i, obracając ją w dłoni, obszedł biurko. Zamyślony usiadł w fotelu, odwrócił się w nim przodem do okna i wpatrzył się w ciemność.
Bardzo dobrze pamiętał swoje ostatnie spotkanie z byłym profesorem. Obopólna niechęć, nienawiść w oczach, każdy w postawie do pojedynku. Jeden i drugi chciał tego spotkania, ale każdy z innych powodów. On chciał zabić Snape'a tak jak ten zabił Dumbledore'a, a Snape chciał przekazać mu wiadomość. Nic nie zapowiadało tego, co miało się później wydarzyć.
Po wykradzeniu horkruksa z Banku Gringotta ukryli się w opuszczonym magazynie nad Tamizą, na obrzeżach Londynu. Podczas gdy Hermiona i Ron rozprawiali co robić dalej i jak zniszczyć horkruksa, on z bijącym sercem oczekiwał połączenia z Voldemortem, bo blizna piekła go już od pewnego czasu. Był pewny, że gobliny z Gringotta niedługo powiedzą mu o złodziejach w skarbcu Lestrange’ów.
Wkrótce za plecami usłyszał ciche szepty Rona i Hermiony i poczuł się straszliwie samotny.
Nie chcąc im przeszkadzać, wyszedł na zewnątrz. Ciemnoczerwone słońce przebijało się przez linię drzew po drugiej stronie rzeki. Gdzieniegdzie na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy.
Przywołał kawałek pergaminu i pióro i napisał kilka słów do Ginny. Nigdy nie miał okazji, by się z nią pożegnać, teraz ten list musiał wystarczyć. Hedwiga zahukała z godnością, gdy Harry żegnał się także z nią. Dziobnęła go w rękę i odleciała.
Jutro o tej porze będzie po wszystkim.
Odszedł parę kroków od wejścia do magazynu i zatrzymał się nad rzeką. Plusk płynącej wody i szum wiatru wśród drzew koił jego nerwy, ale też zagłuszał wszystko inne.
Ostry ból przeszył jego bliznę, a on znalazł się w ciemnym pokoju pełnym śmierciożerców. U jego stóp leżał Gryfek, który wił się i błagał o litość i mówił o kradzieży pucharu. Śmierciożercy uciekali w pośpiechu, gdy pierwsza klątwa zabijająca trafiła w goblina. Z trudem wrócił do rzeczywistości po tym, co zobaczył.
Dopiero teraz zorientował się, że klęczy na ziemi, a przed nim stoi wysoki mężczyzna w czarnej szacie. Dźwignął się na nogi i stanął twarzą w twarz z Severusem Snape’em. Obaj celowali w siebie różdżkami.
- Schowaj różdżkę, Potter – powiedział Snape. Głos miał spokojny.
- Ty też, Snape – syknął w odpowiedzi Harry.
- Nie jestem twoim wrogiem, Potter.
- Tak jak nie byłeś dla Dumbledore'a? – zapytał ironicznie Harry. – Albo dla moich rodziców? Nie wierzę w ani jedno twoje słowo...
- Nie chciałem śmierci nikogo z nich. A zwłaszcza... – Snape zawiesił głos. Schował różdżkę do kieszeni szaty i spojrzał na Harry'ego. – Twojej matki. Zawsze ją kochałem.
- Co? – wykrzyknął zaskoczony. Nadal trzymał różdżkę wymierzoną w mężczyznę. – Moją... matkę..? To ty zdradziłeś ich Voldemortowi! To przez ciebie nie żyją!
- Nie chciałem tego... Błagałem Dumbledore’a, aby ich ukrył, ale przed Czarnym Panem nie ma ucieczki.
- Nie wierzę. I jak to nie chciałeś ich śmierci? – prychnął Harry. – A mojego ojca? Mnie?
Snape pokręcił głową.
- Nie powiem, chciałem pozbyć się... Jamesa Pottera. Ten arogancki... egoistyczny...
- Nie waż się tak mówić o moim ojcu – warknął Harry.
- ...wiecznie napuszony palant – kontynuował Snape. – Zawsze uważał się za lepszego od innych!
- Czego chcesz, Snape? – warknął Harry, teraz już całkowicie wytrącony z równowagi. – Jesteś tu po to, by obrażać mojego ojca? Czy masz zaprowadzić mnie żywego do Voldemorta?
- Nie. Chciałem porozmawiać.
- Porozmawiać? – Harry prychnął zaskoczony. – O czym? Lepiej rób co masz robić, albo wynoś się! Inaczej ja cię zabiję!
Snape wyszarpnął różdżkę z kieszeni szaty i wycelował nią w Harry’ego.
- Drętwota! – Harry zrobił unik, ale nie zdążył uskoczyć przed kolejnym zaklęciem, które powaliło go na ziemię. Snape pochylił się nad nim i chwyciwszy za kołnierz jego koszuli, pociągnął w pobliskie krzaki. – Wysłuchasz mnie, czy tego chcesz czy nie, Potter! – syknął. – Mam dla ciebie wiadomość od Albusa Dumbledore’a.
Serce Harry’ego zabiło szybciej.
- D-Dumbledore’a?
- Cisza, Potter! Teraz ja mówię. I radzę, żebyś mi nie przerywał, nie mamy zbyt wiele czasu, w każdej chwili ktoś może nam przeszkodzić.
- Ron i Hermiona...
- Są pod Confundusem, mówię tu o innych...
Harry zerwał się na równe nogi, mierząc różdżką w Snape’a.
- Co? Jak śmiałeś?
- Czy ja ci nie powiedziałem, żebyś mi nie przerywał, Potter? Nic im nie będzie.
Stanęli naprzeciw siebie; Harry wściekły, Snape z chłodną obojętnością rzucał spojrzeniem to na niego to wszędzie dookoła, jakby spodziewał się ataku.
- O co chodzi z tą wiadomością? – warknął Harry.
- Kiedy twoja matka... – Snape zawahał się chwilę, po czym odchrząknął i zaczął mówić dalej – stanęła w twojej obronie, a Mordercze Zaklęcie odbiło się od niej i ugodziło Czarnego Pana, cząstka jego duszy oderwała się od niego i wszczepiła się w ciebie. I dopóki ona jest w tobie, Czarny Pan nie może umrzeć.
Harry wstrzymał oddech. Miał wrażenie, że z każdym słowem Snape’a oddala się od niego, a jego głos nienaturalnie dudni mu w głowie.
- Czyli jestem... ósmym... – Harry urwał, rozumiejąc wszystko. – I to Voldemort musi mnie zabić, tak? Nikt inny? Dumbledore trzymał mnie przy życiu... – powiedział słabym głosem – abym umarł w odpowiedniej chwili?
- Przykro mi, Potter, ale takie były słowa Albusa Dumbledore’a, które miałem ci przekazać.
Gdzieś za nimi rozległ się trzask i zza pobliskiego krzaka wyłoniły się dwie zamaskowane postacie w czarnych szatach. Harry rozejrzał się dookoła, pragnąc znaleźć wyjście z sytuacji, choć wiedział, że i tak to nic nie da. Nie mieli żadnej drogi ucieczki. Pomyślał o Ronie i Hermionie. Żeby tylko nie przyłączyli się do nich.
- No, no, no. Kogo my tu mamy? – rozległ się głos, przeciągający sylaby. – Potter i zdrajca. Czarny Pan się ucieszy. Brać ich!
Z każdej strony rozległy się okrzyki rzucanych zaklęć.
- Expelliarmus!
- Drętwota!
- Crucio!
- Petrificus Totalus!
- Levicorpus!
Ostatnie dwa zaklęcia trafiły tam, gdzie miały trafić; Harry wisiał głową w dół, a Snape leżał twarzą do ziemi u stóp śmierciożerców, sztywny jak deska. Jeden z nich kopnął go, przewracając na plecy.
- Przyszliśmy za zdrajcą a złapaliśmy coś dużo cenniejszego dla naszego pana – zaśmiał się Malfoy, celując różdżką w Harry’ego. – Crucio!
Wszystko rozmyło się, pozbawione kolorów i dźwięków. Harry zaczął się wić, kiedy każdy nerw wypełnił się niewyobrażalnym bólem. Jakąś częścią świadomości powstrzymywał się od krzyku, by nie dać satysfakcji potworowi przed sobą, a jednocześnie by nie ściągnąć w pułapkę Rona i Hermiony.
Jakby z daleka Harry usłyszał głos drugiego śmierciożercy.
- Opanuj się Malfoy, bo Czarny Pan nie będzie zadowolony, gdy ujrzy chłopaka w takim stanie.
Harry mógł usłyszeć rzężenie własnych płuc, gdy zwisł bezwładnie na linie. Cały drżał, niezdolny do żadnego ruchu.
- Mam z chłopakiem parę rachunków do wyrównania, prawda Potter? – syknął Malfoy. – To za Draco – powiedział i ból powrócił. Jeszcze większy niż poprzednio.
Tym razem już nie powstrzymywał krzyku. Jego rozpaczliwe wycie niosło się echem nad wodą, gdy zatracał się w cierpieniu, stając się z nim jednością. Miał wrażenie, że płynny ogień wypalał każdy cal jego skóry i wnętrzności. W końcu gardło odmówiło posłuszeństwa. Krzyk urwał się, ale ból trwał nadal.
- Malfoy! Stój! – krzyknął tamten. – Czarny Pan kazał przyprowadzić chłopaka żywego!
I nagle wszystko ustało.
Ktoś chwycił go za przegub i pociągnął w ciemność. I wszystko znikło.
Poczuł, że ktoś próbuje mu wyłuskać z dłoni różdżkę. Otworzył oczy i zobaczył zatroskaną twarz Ginny.
- Harry, wszystko w porządku?
------
Ginny siedziała w fotelu, tuląc do piersi Jamesa i śpiewała mu kołysankę. Miała zejść do Harry’ego po uśpieniu Jamesa, ale mały nie dał się tak łatwo podejść i dość długo marudził przed snem. Myślała, że w tym czasie Harry sam do nich przyjdzie, ale mijała już druga godzina odkąd ona i Harry rozeszli się do swoich zajęć, a on nie przychodził.
Ułożyła synka w łóżeczku, nałożyła zaklęcie monitorujące i zeszła na dół. W kominku ogień prawie wygasł, pozostał tylko czerwony żar. Przeszła przez salon i zatrzymała się przy drzwiach prowadzących do gabinetu. Ze środka słyszała ciche jęki Harry’ego. Weszła do pokoju i rozejrzała się. Z początku nigdzie go nie widziała, ale jęk się powtórzył i zwróciła się w stronę źródła.
Harry pół siedział, pół leżał w fotelu za biurkiem. Miał zamknięte oczy a w ręku ściskał małą fiolkę z białą substancją. Spał. Obeszła biurko i uklękła obok fotela.
- Harry? – szepnęła.
Nie zareagował.
Położyła dłoń na jego ręce i spróbowała wyjąć buteleczkę z jego uścisku. Poruszył się i spojrzał przerażony.
- Harry, wszystko w porządku? – zapytała.
Zobaczyła, jak z jego oczu znika strach, a jego oddech się uspokaja.
- Co się stało? – spytał zachrypniętym głosem, odkładając buteleczkę do pudełka stojącego na biurku, w którym było więcej takich fiolek.
- Zasnąłeś i prawie zgniotłeś tę buteleczkę. – Wskazała na nią. – Wszystko w porządku? – powtórzyła, wstając i patrząc na niego z troską.
Harry wyprostował się i też wstał. Objął ją ramionami.
- W jak najlepszym – odparł. – Rozumiem, że James śpi?
W odpowiedzi z kieszeni Ginny rozległ się płacz Jamesa. Harry odchylił się i spojrzał na nią pytająco.
- Zaklęcie monitorujące – wyjaśniła. – A myślałam, że da nam chwilkę spokoju – westchnęła.
Wyswobodziła się z jego objęć i ruszyła do wyjścia. Harry wziął ją za rękę i razem weszli na schody.
Gdy dotarli do pokoju dziecięcego, jedna z grzechotek przeleciała tuż obok nich i uderzyła w ścianę.
- James! – zawołała Ginny, podbiegając do niego. – Już jesteśmy, maluszku.
Malec wyciągnął rączki i wtulił się w mamę.
- Tylko mi nie mów, że chcesz spać z nami – stwierdził Harry, lekko się uśmiechając.
Chłopiec obrócił główkę, spoglądając na tatę z miną: „Co ty tata, tam wiesz? Mama i tak mnie weźmie”.
- Oczywiście, że śpimy razem – powiedziała Ginny.
Odwróciła się do Harry’ego, pocałowała go w policzek i wyszła do ich sypialni, niosąc Jamesa i nucąc mu jakąś piosenkę.