poniedziałek, 8 czerwca 2015

170. Wyrok i tajemnicza wiadomość

Koniec procesu Lucjusza Malfoya! 
Dzisiaj poznamy wyrok Wizengamotu

Lucjusz Malfoy, lat 51, nie przypomina już dawnego siebie. Blada twarz niewyrażająca żadnych emocji i cienkie szaty więźnia Azkabanu, to teraz jedyny opis dawnego arystokraty i szanowanego obywatela naszego społeczeństwa. 
Od pierwszego dnia procesu w salach Wizengamotu Ministerstwa Magii siedział przykuty do krzesła dla oskarżonych i wpatrzony w jeden punkt – Harry’ego Pottera – pełnomocnika i głównego oskarżyciela ze strony Departamentu Przestrzegania Prawa i Biura Aurorów. 
Przypomnijmy – Lucjusz Malfoy został oskarżony o bycie śmierciożercą, wielokrotne użycie zaklęć niewybaczalnych, wielu na osobie Harry’ego Pottera i jego rodzinie, oraz ostatnie zabójstwo czterech mugoli w Edynburgu. 
W dzisiejszym wydaniu wieczornym nasz specjalny wysłannik Rita Skeeter przekaże nam ostateczny wynik, który dla wielu jest już przesądzony.


Harry odłożył „Proroka Codziennego” na stół i spojrzał na Ginny, która próbowała nakarmić wiercącego się Jamesa. Ze stojącej obok kołyski rozlegał się płacz Albusa.
- Nie chcie – zamarudził starszy z chłopców, odwracając główkę do taty, przez co Ginny trafiła łyżeczką w jego policzek, a kaszka spłynęła na śliniak.
- Jimmy! – syknęła. – Nic nie zjadłeś!
- Jim, może tata cię nakarmi? – zapytał Harry, przywołując krzesełko wraz z siedzącym w nim chłopcem, a potem miseczkę z kaszką. – A mama nakarmi Ala, dobrze?
- Tata-tata… - Jim z radością podskakiwał na siedzisku.
Ginny uniosła brwi ze zdziwieniem, nic nie mówiąc. Rzadko miała okazję zobaczyć Harry’ego opiekującego się chłopcami. Zwykle uciekał w pracę, pozostawiając ją z tym samą. Może, gdy Malfoy trafi już do Azkabanu, wreszcie będzie więcej w domu? 
Uśmiechnęła się do płaczącego Albusa i wzięła go w ramiona.
- No już cii, skarbie – zaszczebiotała. – Mama da jeść maluszkowi. Dzisiaj znowu będziesz w ministerstwie do późna? – zapytała Harry’ego, gdy Al wreszcie się uspokoił i przyssał do jej piersi.
- Jestem odpowiedzialny za odprowadzenie Malfoya do Azkabanu – odparł, jakby to przesądzało sprawę. – No, jeszcze jedna. – Uniósł łyżeczkę z kaszką do buzi Jima, a gdy trochę posiłku skapnęło na brodę malca, wytarł ją pieluchą i kontynuował. – Chociaż Hermiona twierdzi, że dzisiejsze posiedzenie Wizengamotu będzie najkrótsze ze wszystkich. Ogłoszenie wyroku i odesłanie Malfoya do Azkabanu. I jeszcze jedna łyżeczka – uniósł kolejną porcję kaszki do ust Jima, a gdy ten zjadł, dodał: – i wszystko zjedzone. Brawo!
- Pan Harry Potter spóźni się do pracy, sir – oznajmił Zgredek, pojawiając się nagle przy krześle Harry’ego. 
Harry zerknął na zegarek.
- Cholera – syknął i odesłał naczynia i sztućce do zlewu. – Przed ogłoszeniem wyroku miałem omówić z Kingiem sprawę szkolenia aurorskiego Rona.
- Pomożesz mu?
- Spróbuję załatwić mu szkolenie na miejscu.
Wstał, i po wyjęciu Jima z krzesełka, odstawił go do kojca, uprzednio całując go w czółko.
- Pa, smyku. 
- Tata! – Jim wyciągnął do niego rączki. – Eee… - zapłakał.
- Nie mogę zabrać cię ze sobą – powiedział z żalem. – Zostaniesz z mamusią. Wieczorem się pobawimy.
Podszedł do Ginny, by i ją i Ala pocałować na pożegnanie.
- Coś się stało? – zapytał, gdy pochylając się dostrzegł jej zamyśloną minę.
Od kilku dni było coś, co nie dawało jej spokoju. Gdy ostatnio oddawała do publikacji artykuł z meczu Os ze Zjednoczonymi wpadła na Skeeter. Kobieta zdawała się jej nie zauważać, patrzyła wszędzie dookoła, gdzieś ponad jej głową, tocząc dziko wzrokiem.  A przecież, od zawsze, gdy na siebie wpadały, Skeeter próbowała wyciągnąć z niej prywatne tajemnice z ich pożycia małżeńskiego. 
- Nie uważasz, że coś się dzieje ze Skeeter? – mruknęła, wskazując głową na leżącą gazetę.
- Tak bardzo brakuje ci jej kłamliwych artykułów na mój temat? – zapytał z niedowierzaniem, stając prosto. – Zresztą ma być dzisiaj na ogłoszeniu wyroku Malfoya, więc wszystko przed nami…
- Nie o to mi chodzi – Ginny potrząsnęła głową. – Widziałam ją ostatnio w redakcji, gdy oddawałam artykuł z ostatniego meczu. Zachowywała się jakoś tak dziwnie…
Harry zamarł.
- Dziwnie? Co masz przez to na myśli?
- Nie jestem pewna, ale wyglądała, jakby była pod wpływem jakiegoś zaklęcia. Może to był zwykły Confundus…
- Zaklęcia powiadasz… – Harry zamyślił się. – Może to i Confundus, ale jeśli ma to związek ze sprawą Malfoya… - pokręcił głową, jakby nie chciał dopuścić do siebie najgorszych myśli. - Będzie trzeba ją sprawdzić. Tak na wszelki wypadek. Nie wiadomo, czy Malfoy jeszcze czegoś nie ukrywa.
- To tylko moje przypuszczenia, Harry. – Ginny próbowała jeszcze zaoponować, przeklinając się w duchu. Dołożyła mu pracy, choć tak bardzo tego nie chciała. – Może tylko miała zły dzień?
- Rita i zły dzień? – prychnął. – To nie w jej stylu. No dobrze. – Pocałował ją i Ala, potargał ciemne włoski Jima i skierował się do wyjścia. – Muszę już iść. Dzięki, że mi to powiedziałaś.   
------- 
Sala rozpraw Wizengamotu, jak zawsze podczas procesów sądowych, była zapełniona po brzegi. Członkowie Wizengamotu, ubrani w swoje śliwkowe szaty z wielkim srebrnym W na piersi, zasiadali w najwyżej ustawionym rzędzie ław, a pozostałe miejsca zajmowali ciekawi wyroku reporterzy i gapie, którzy delektowali się widowiskiem i upadkiem wysoko postawionego niegdyś człowieka.
Na samym przedzie, z nieodłącznym zielonym piórem w dłoni, siedziała blondwłosa czarownica w swojej ulubionej karminowej szacie i obserwowała uważnie każdą wchodzącą do lochu osobę, nieco dłużej zatrzymując wzrok na Harrym.
Ten, choć dostrzegł szaleńcze podrygi samonotującego pióra po pergaminie, nie przejmował się przeszywającym spojrzeniem Rity Skeeter. Tajemne śledztwo, które miało wyjaśnić podejrzenia Ginny, nic nie wykazało. Usiadł w najwyższym rzędzie i czekał na rozpoczęcie posiedzenia, ukradkiem obserwując podejrzaną reporterkę.
Kiedy do Sali Rozpraw wkroczył Kingsley z Percym Weasleyem, zapanowała cisza. Nikt nie spodziewał się, że na ostatecznym wydaniu wyroku pojawi się sam Minister Magii. Tylko Harry i członkowie Wizengamotu nie byli zaskoczeni. Tak jak przewidziała Hermiona, podczas nieobecności dyrektora departamentu to on obejmował stanowisko przewodniczącego Rady Prawa Czarodziejów. 
Kiedy obaj mężczyźni zajęli ostatnie miejsca wśród ubranych na ciemny fiolet członków Wizengamotu, rozległ się szorstki głos Najstarszego Maga Tyberiusza Ogdena.
- Wprowadzić więźnia.
Chwilę potem drzwi w kącie pomieszczenia zostały otwarte i do środka weszła grupa aurorów prowadząca skazańca. Łańcuchy natychmiast oplotły jego ramiona i aurorzy odsunęli się, zajmując swoje pozycje przy drzwiach.
Harry obserwował Malfoya, który usiadł na krześle, jakby zasiadał na tronie. Mimo uwięzienia nie utracił dawnych manier. Jego włosy straciły dawny blask – nie były brudne, ani zniszczone – były po prostu matowe – widać, że Azkaban nie był już taki jak kiedyś. Ale najbardziej zaniepokoiło go jego spojrzenie – oczy Lucjusza były tak samo lodowato szare, jak zawsze, gdy planował zemstę. 
- Lucjuszu Malfoy – wzmocniony głos Ogdena rozbrzmiał głośno na sali – jesteś oskarżony o następujące zbrodnie. Członkostwo, a potem przewodnictwo w organizacji terrorystycznej, znanej pod nazwą Śmierciożercy, nieautoryzowane rzucanie zaklęć pamięci, niszczenie mienia, używanie magii w obecności mugoli i na mugolach, morderstwa mugoli i czarodziejów. Jesteś też oskarżony o rzucanie zaklęć niewybaczalnych, głównie Cruciatus, na aurora Harry’ego Pottera i jego małżonkę, wielokrotne porwania Ginewry Potter i podżeganie do gwałtów i przemocy, jak za czasów panowania Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Gdy Ogden wspomniał o Potterach, Lucjusz Malfoy odnalazł wśród siedzących czarodziejów Harry’ego i na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. Harry’ego ogarnęło złe przeczucie. Zbyt dobrze znał ten wyraz jego twarzy. Widział go tysiące razy, we śnie i na jawie. Zawsze potem rozgrywał się koszmar, który dotyczył jego rodziny.
Ogden wziął głęboki oddech i zwrócił się do zebranych wokół niego sędziów. 
- Panie ministrze, członkowie Wizengamotu, czarownice i czarodzieje. Przez ostatnie dni wysłuchaliśmy wielu zeznań świadków przeciwko temu mężczyźnie. Proszę was teraz o podniesienie ręki, jeśli uważacie, że karą za te zbrodnie jest dożywotnie uwięzienie w Azkabanie.
Harry z trudem oderwał wzrok od Malfoya i potoczył nim po sędziach. Wiedział, że mieli do wyboru dwie opcje – dożywocie w Azkabanie i wysłanie za zasłonę w Sali Śmierci w Departamencie Tajemnic. Ręce prawie wszystkich podniosły się jednocześnie i w całym lochu rozległy się oklaski. 
- Proszę teraz o podniesienie ręki tych, którzy uważają, że oskarżony powinien zostać wysłany za zasłonę śmierci – poprosił ponownie Ogden.
Harry dostrzegł nieliczne wyciągnięte dłonie. Werdykt zapadł. Malfoy trafi do końca życia do Azkabanu. 
Ogden zerknął na Kingsleya, który siedział nieporuszony jak góra lodowa. Ostateczna decyzja należała do niego. Skinął tylko głową. Wyrok został zatwierdzony. 
Dopiero wtedy do Harry’ego dotarło, że już od dłuższego czasu wstrzymywał oddech. 
Siedzący obok Harry’ego Mark, klepnął go w ramię.
- To koniec, Harry. Wygrałeś. Malfoy nie wyjdzie z Azkabanu, chyba, że nogami do przodu. – Zachichotał.
Aurorzy podeszli, by odpiąć Lucjusza od krzesła. Wstał spokojnie z wysoko uniesioną głową. 
Spojrzenie stalowych oczu spoczęło ponownie na Harrym.
- To jeszcze nie koniec, Potter! – zawołał. – Zemszczę się nawet zza grobu! Poza tymi murami są inni, którzy już teraz działają na moje polecenie. Pożałujesz, że ze mną zadarłeś!
Harry poderwał się z miejsca, wyszarpując różdżkę z kieszeni. Wokół niego zrobiło się zamieszanie. Ktoś chwycił go za szatę, inny wykręcił mu ramiona, by powstrzymać przed rzuceniem zaklęć, których mógłby potem żałować.
- Puśćcie mnie! Muszę go dorwać!
- Daj spokój, Harry. To nic nie warte groźby – mruknął Williamson. – Malfoy nic nie jest w stanie teraz zrobić. 
- Proszę o spokój! Bo oskarżę każdego za obrazę sądu! – krzyknął Ogden, patrząc z gniewem na tłum wokół Harry’ego.  – Nawet aurora.
Samonotujące pióro Rity niemal nie nadążało, ślizgając się po pergaminie, notując chciwie każde słowo, każdy gest.
Kingsley zszedł z podium i zatrzymał się przed Harrym, który zamknął oczy. Ludzie wokół niego zaczęli się kręcić i odchodzić. 
- Panie Potter, zapraszam do siebie – padł rozkaz ministra. – Natychmiast.
------ 
To spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych. 
Ledwo docierało do Harry’ego, co mówi do niego Kingsley, a raczej jaką reprymendę od niego dostaje, wciąż mając przed oczami Malfoya wykrzykującego groźby. Przez cały czas prosił wszystkich bogów, by znowu nie dotyczyło to jego najbliższych. Ilu jeszcze śmierciożerców, którzy działają sami i za namową Malfoya, jest na wolności? Jak długo jeszcze będzie bał się ataku?
Gdy tylko weszli do gabinetu ministra, King zatrzasnął drzwi przed samym nosem Percy’ego i zaczął go opieprzać. Harry zrozumiał jedynie, że minister odwołał go z eskorty Malfoya, który już i tak został odesłany do Azkabanu, i został oddelegowany do pracy na miejscu, w Biurze. 
- Harry, nie mogę pozwolić na taką niesubordynację. – King zakończył swój monolog. – Nie zmuszaj mnie do tego, bym odsunął cię od wszystkiego związanego ze sprawą śmierciożerców. Wiesz, że tego nie chcę, bo siedzisz w tym od samego początku i znasz ich lepiej niż ktokolwiek inny. Ale nie pozwolę…
Harry otrząsnął się i spojrzał na Kingsleya. 
- Ty mi czegoś nie pozwolisz?  – zapytał roztrzęsiony. – Słyszałeś, czym odgrażał się Malfoy? Ma swoich ludzi, którzy mogą mi nabruździć. Wiesz, co to oznacza, King? Dla mnie, Ginny, dzieciaków? Nie tylko moich, ale może i Weasleyów, Teddy’ego? Mam dość lęku o ich życie! Nie mogę do tego dopuścić!  
Nagle rozległo się ostre pukanie do drzwi i do środka wszedł Percy, prowadząc za sobą urzędnika z Urzędu Łączności z Mugolami.
- Miałem wrażenie, że wyraźnie dałem ci do zrozumienia, by mi nie przeszkadzano, Weasley – warknął minister, patrząc na swojego asystenta. – O co chodzi?
- Chodzi o Harry’ego, panie ministrze – odparł spokojnie Percy.
- Przed chwilą dotarła do nas wiadomość z mugolskiej poczty – wtrącił zakłopotany czarodziej, przesuwając się przed Percy’ego.
Harry przyjrzał się przybyszowi. Był to John Drew, ten sam, który prawie rok temu przekazał mu wiadomość od Diany Thomas, siostry Deana. Tylko, że poprzednim razem wysłał do niego wiadomość ministerialną pocztą, a teraz…  
- A co jest takiego dziwnego w tej wiadomości, że nie mogło to zaczekać, panie Drew? – warknął Kingsley. 
- Panie ministrze, to pogwałcenie Zasad Tajności! – zawołał mężczyzna. - Jak dotąd żaden mugol nie próbował się z nami kontaktować! Co więcej, żaden mugol nie powinien o nas wiedzieć! A tak musieliśmy zmodyfikować pamięć prawie dziesięciu mugolom, by pomyśleli, że był to list do jakiegoś Mikołaja, do którego ich dzieci piszą listy przed grudniowymi świętami.
- Ale co to ma wspólnego ze mną? – zapytał Harry. 
- Bo to wiadomość właśnie do pana, panie Potter. – Mężczyzna opanował się i zwrócił się teraz bezpośrednio do niego. 
- Do mnie?
Harry nie krył zaskoczenia. Nie znał żadnych mugoli, którzy mogli go znać. Przez jedną krótką chwilę pojawili się w jego myślach Dursleyowie, ale oni przecież odetchnęli z wielką ulgą, gdy się rozstawali przed laty i każdy poszedł w swoją stronę. Jego ciotka i wuj wreszcie mogli żyć swoim zwykłym, nudnym, mugolskim życiem, zapominając o dziwaku, który kiedyś z nimi mieszkał. Tak więc kto mógł się z nim kontaktować? 
- Kto?... – zaczął.
John Drew już miał zamiar odpowiedzieć, gdy ponownie rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł Arnold Peasegood, główny amnezjator. 
- Panie ministrze, proszę mi wybaczyć to wtargnięcie – wykrztusił na wydechu. Mężczyzna uspokoił oddech i dokończył: – Właśnie dotarła do nas wiadomość, że na przedmieściach Londynu, zostały użyte zaklęcia niewybaczalne. Potrzebujemy interwencji aurorów.
Harry natychmiast przeszedł w tryb aurorski, na moment zapominając o tajemniczym liście.
- Gdzie? Poproszę o więcej szczegółów. 
Peasegood wyjął pergamin z informacjami i zaczął czytać.
- Little Whinging w Surrey. Użyto zaklęć Petrificus Totalus i Cruciatus na dwóch mugolach - Petunii i Vernonie Dursley…
Harry zamarł. Tego się nie spodziewał. Skąd w ich domu wziął się czarodziej? Harry przejrzał w myślach listę osób, którzy znali Dursleyów, ale jakoś nie mógł sobie wyobrazić, aby którakolwiek z nich pałała chęcią złożenia im wizyty. Prawie nie dochodziły do niego kolejne słowa mężczyzny.
- …Uruchomiliśmy już procedurę dezinformacji wśród mugolskich sąsiadów. Z tego, co wiemy, oboje nie są objęci standardowym Kodeksem Tajności Czarów, więc nie jest konieczne użycie Obliviate. Chcesz coś jeszcze…
Mężczyzna zawahał się, gdy dostrzegł oszołomione spojrzenie Harry’ego. 
- Harry? O co chodzi?
Tym razem wtrącił się Kingsley. 
- To jego wuj i ciotka. Zerwali ze sobą kontakt osiem lat temu. 
- To prawda – przyznał Harry, otrząsając się z zamyślenia. - Arnold, jesteś pewien, że zostało zaatakowanych tylko tych dwoje mugoli?
Mężczyzna zerknął do notatek.
- Tak, jak najbardziej. Jedynie mężczyzna i kobieta, o których wspomniałem. Dlaczego pytasz?
- Razem z nimi mieszkał syn, Dudley…
- Zaraz… - John Drew wysunął się do przodu. – List do pana Pottera przysłał niejaki… - zerknął na kopertę, którą wyjął z wewnętrznej kieszeni – Dudley Dursley. 
- Co? – Harry w jednej chwili obrócił się do mężczyzny, wyrwał mu kopertę z ręki i zerknął na nadawcę. – To niemożliwe! – wykrzyknął i odwrócił się do Kingsleya.
- Tą sprawą chciałbym zająć się sam. 
Shacklebolt zmarszczył brwi i pokręcił głową.
- Nie pozwalam. 
- King! – krzyknął oburzony Harry. 
Minister pokręcił głową.
- Wiem, o czym myślisz, Harry, ale nie możesz być pewny, że to ma związek z pogróżkami Malfoya. Poza tym jesteś związany zbyt emocjonalnie, nawet jeśli od lat nie miałeś z nimi kontaktu. 
- Nie miałeś takich obiekcji, gdy szukałem porywaczy Jima…
- Miałeś do tego prawo, jako ojciec, Harry. Tym razem jest inaczej. 
- Inaczej? Petunia jest siostrą mojej matki. A co, jeśli?...
- To moje ostatnie słowo, Potter – warknął Kingsley. – Wysyłam do tej sprawy Marka Newtona. I jeśli dowiem się, że tam poszedłeś bez mojej zgody, osobiście cię zdegraduję. Zrozumiano? 
- Zrozumiano – warknął Harry. – Nie będziesz musiał. Sam odchodzę.
Odwrócił się od niego i wyszedł, trzaskając drzwiami. 
------ 
W Dolinie Godryka jak co tydzień odbywało się spotkanie młodych mam. Po całym salonie rozlokowane były kobiety Weasleyów, zabawiające, tulące i karmiące swoje potomstwo. Niektóre z tych maluchów bawiły się na podłodze i zabawiały się między sobą, biorąc do buzi paluszki swoje, ale także rodzeństwa. Jim Potter kręcił się pomiędzy nimi, stawiając niepewne kroczki wśród cioć. Nie podobały mu się te spotkania mamy z ciociami, bo nie mógł pobawić się przed kominkiem ani polatać na swojej miotełce.
Zaglądał za to do każdego dziecka i kiedy na buzi kuzyna lub kuzynki pojawiał się uśmiech, chłopiec odwracał główkę i szukał mamy. 
- Mama, dzia ha! – wykrzyknął i podbiegł do siedzącej w fotelu Ginny.
- Mała Molly się do ciebie uśmiechnęła?
- Tak! Ly! A! 
Jim nachylił się nad niemowlęciem w ramionach mamy i stuknął palcem w rączkę. Maleństwo przestało ssać i odwróciło główkę, uśmiechając się.
- Albus też się uśmiecha, tak? Poznaje braciszka. Och, Hermiono – Ginny oderwała wzrok od synów i spojrzała na wchodzącą bratową – z Rosie wszystko w porządku?
- Zasnęła, ale nie wiem, co jej jest. Przez cały dzień jest niespokojna, ciągle płacze i cała się pręży. Nie śpi i jest marudna. Myślisz, że to coś z brzuszkiem?
Usiadła na wolnym miejscu na kanapie.
- Fred junior był taki sam – wpadła jej w słowo Verity. – Patrzył się na mnie cały dzień jak w obrazek i musiałam go trzymać albo na rękach, albo przy piersi. A chusty nie cierpi. Próbowałam wiele razy i tylko się umęczyłam z wrzeszczącym dzieckiem. Też zaczął się prężyć i nie wiem czy to źle, czy po prostu się pręży, bo się wkurza, że nie chce leżeć w leżaczku, albo na łóżku, nawet chwilkę, czy w ogóle nie chce leżeć na plecach. Śpi też tylko na brzuchu. Same widziałyście.
- A może to zmiana czasu snu? – wtrąciła się Angelina. – Georgie ostatnio był strasznie marudny, bo zmieniał mu się czas snu z całego dnia na kilka drzemek. Nadal między nimi jest przemęczony i nie w humorze, ale już nie tak jak wcześniej. Dzięki Merlinowi. 
Ginny słuchała swoich bratowych, obserwując uważnie schody, po których wspinał się Jim, by po chwili przekręcić się i zsunąć się na dół. Gdy lądował na pupie u stóp schodów rozlegał się jego radosny śmiech. Jednocześnie przypominała sobie nie tak dawne kolki u Ala i marudny okres Jima.
- Prawdopodobnie to może być brzuszek – oznajmiła powoli, spoglądając na Hermionę. –  Ale może też być marudna właśnie dlatego, że za mało śpi. Dobrze pamiętam jak Jimowi zmieniał się czas snu. To był koszmar. Dopóki nie udało mi się zorientować, o jakich - w przybliżeniu - porach chce spać, to też cały dzień był nie w humorze, bo po prostu był przemęczony. Teraz kładę go na dwie godziny w południe, by wieczorem zasnął i przespał całą noc. Jim, nie wolno wchodzić bez mamy na górę! – krzyknęła, widząc Jima, próbującego wdrapać się na wyższe stopnie. – Accio James – przywołała go do siebie. 
- Nie! – rozległ się krzyk protestującego malca.
- Tu masz kredki i farbki, porysuj sobie, albo pobaw się klockami. – Wskazała na zabawki przed kominkiem.
- Nie chcie! Mama, motełkę daj! 
- Nie teraz, Jim – powiedziała Ginny stanowczo. – Dzisiaj nie ma latania po domu, bo są twoi kuzyni i ciocie. 
- Chcie motełkę! Oć! – krzyknął Jim i wybuchnął płaczem, gdy Ginny pokręciła głową.
- Widzę, że za długo pozwoliłam ci się bawić. Czas na twoją drzemkę – westchnęła, wstając i biorąc go na ręce. – Przepraszam was na chwilę – zwróciła się do bratowych.
Nagle trzasnęły główne drzwi i w progu pojawił się Harry.
- Harry?
- Tata!
Wykrzyknęli jednocześnie Ginny i Jim, który zaczął niemal skakać z radości.
- Cholera – syknął Harry i przemknął do swojego gabinetu, nie witając się z nikim.
Wszystkie kobiety zebrane w pokoju spojrzały na stojącą oniemiałą panią Potter i ryknęły śmiechem. Tylko Jim chlipał w ramię mamy.
- Tata… chcę bawić!
- Lepiej nie wchodzić tacie w drogę, gdy jest w takim nastroju – stwierdziła Ginny. – Może potem, jak mu przejdzie, to się z nim pobawisz.
- Zapomniał, że dzisiaj się spotykamy? – zapytała Audrey, gdy wreszcie się opanowała.
- To pewnie też…
- Myślisz, że coś wydarzyło się podczas ogłoszenia wyroku? – zauważyła Hermiona.
- Wszystko na to wskazuje – mruknęła. – Albo zaraz po nim. Pewnie wszystko będzie w dzisiejszym wydaniu „Proroka Wieczornego”. Dobrze wiecie, jak Rita jest na niego cięta.
Wszystkie kobiety przytaknęły.
- Dlatego my już pójdziemy, Ginny – powiedziała Angelina, wstając. 
- Co? Dlaczego? Nie musicie – zaprotestowała pani Potter. – To i tak nic nie zmieni. 
- Potrzebujesz wsparcia? – zapytała Hermiona. – Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. 
Ginny pokręciła głową.  
- Dziękuję Hermiono, ale poradzę sobie z nim. Jak zawsze. 
------- 
Harry zamknął za sobą drzwi gabinetu, przeklinając się w myślach, że przed wejściem nie założył peleryny niewidki. Mógł przewidzieć, że Jim na jego widok będzie chciał się bawić. Ginny pewnie i tak by się zorientowała, ale uniknąłby jego płaczu. Czuł, że jak tylko stąd wyjdzie, czekać go będzie reprymenda od Ginny.
Wyciszył i zablokował wejście i usiadł za biurkiem, wyciągając z kieszeni zwykłą kopertę. Przez długi, bardzo długi czas patrzył przez okno na ogród, rozmyślając nad obecną sytuacją i przeszłością, obracając ją w dłoniach.
Przez te wszystkie lata w ogóle nie myślał, co może się dziać z jego wujostwem. Rozstawali się w miarę zgodnych stosunkach, choć może wuj Vernon z lekkim niezadowoleniem, bo musiał słuchać poleceń dziwaków, którzy zajmowali się w tamtych trudnych czasach ich bezpieczeństwem.
Od tego czasu minęło osiem lat, podczas których skończyło się panowanie Voldemorta, a on założył rodzinę. Co w tym czasie działo się u Dursleyów? Mógł się tylko domyślać.
Co się stało, że Dudley chciał się z nim skontaktować? I co tak naprawdę wydarzyło się na Privet Drive? 
Kiedy wyszedł z gabinetu ministra, pomimo zakazu, natychmiast deportował się do Little Whinging. Na miejscu napotkał jednak blokadę, przez którą nie mógł przejść nie tylko mugol, ale też każdy nieautoryzowany przez ministra czarodziej. Wściekły, przeklął Kingsleya i jego środki ostrożności i wrócił do domu.
Zorientował się, że wciąż trzyma w ręce nieodpieczętowany list od Dudleya. Popatrzył na kopertę z naklejonym jednofuntowym znaczkiem z wizerunkiem królowej i koślawo napisany adres:

Pan Harry Potter 
Świat Czarodziejów i magii
Londyn, UK

Szybkim ruchem rozerwał kopertę, wyjmując z niej list, napisany tym samym, koślawym pismem, którym zaadresowana była koperta. 


Harry,
Nie wiem, czy ten list dotrze do Ciebie, bo nie wiem, czy wciąż żyjesz… Dobrze pamiętam, co Ty i inni z Twojego świata, mówili o sytuacji w Waszym świecie. Że jesteś w największym niebezpieczeństwie, bo ten Lord… Jakiśtam wciąż na Ciebie poluje. 
Jest to jednak jedyny sposób, by wyznać Ci moje błędy z przeszłości, choć może nigdy ich nie przeczytasz.
Jeśli jednak czytasz ten list, mam nadzieję, że pomimo naszej wspólnej przeszłości nie wyrzucisz go ani nie spalisz.
Zacznę więc od początku.
Z pewnością jestem ostatnią osobą, od której spodziewałeś się kiedykolwiek dostać wiadomość, ale nadszedł czas, że musiałem to zrobić. 
Harry, jestem Ci winien przeprosiny. I znacznie więcej. Odkąd zostałem wysłany na terapię zastępowania gniewu, staram się brać na siebie odpowiedzialność za moje czyny. Przepraszam za to, jak Cię traktowałem.
Na moją obronę powiem, że nie miałem pojęcia, że może być inaczej. Moi rodzice zniszczyli mnie tak samo mocno jak Ciebie, tylko w drugą stronę. To nie jest dobre dla dziecka, gdy rodzice wychowują go na tłustego, nieszczęśliwego, rozpieszczonego bachora.
Tak… Słowa tego starego profesora, który pojawił się u nas tamtej nocy, gdy zabierał Cię na lato, utkwiły mi w głowie na wiele lat. Dopiero, gdy spotkałem Thelmę, uświadomiłem sobie, kim się stałem. To ona nauczyła mnie jak znosić ból porażki, i że nie mogę mieć wszystkiego, bo po prostu tego chcę. A przecież tak mnie wychowano, gdy rodzice podawali mi wszystko pod nos, nie zmuszając do niczego.
Na szczęście dla mnie to się zmieniło, gdy  wyprowadziłem się z domu i zamieszkałem w małym mieszkanku w Brentwood.
Co do rodziców…
Wiem tylko, że wrócili do Little Whinging. Potem po wielkiej kłótni na temat mojego życia, straciłem z nimi kontakt. Wciąż uważali mnie za małego „Dudziaczka”, którym już nie byłem. Nie uznawali też mojego związku z Thelmą.
Mam nadzieję, że jestem innym człowiekiem, a przynajmniej staram się nim być. Zwłaszcza, gdy mam u boku Thelmę, która już na samym początku wygarnęła mi od najgorszych palantów i odeszła, mówiąc, żebym przemyślał wszystko, co mi powiedziała.
Zrobiłem to. Była pierwszą osobą, która uświadomiła mi prawdę, patrząc na mnie jak na karalucha i nie było mi z tym przyjemnie. 
Kiedyś poszedłbym i pobił jakiegoś dzieciaka, teraz po terapii… potrafię podejść i na spokojnie wyjaśnić wszystko.
Nie wiem co jeszcze mógłbym powiedzieć. Proszę, odpisz mi. Nawet po to, żeby powiedzieć mi, że mogę sobie to wsadzić w mój solidnych rozmiarów zadek.

Dudley Dursley
Już nie jestem „Wielkim De”