niedziela, 5 maja 2013

159. Historia Charliego i powrót do rzeczywistości



Powietrze było ciepłe, wręcz upalne. Deszczowa pora sprzed wyjazdu Potterów na Seszele znikła i teraz można było cieszyć się słońcem i wysokimi temperaturami. 
Na drodze prowadzącej do wioski Ottery St Catchpole rozległo się ciche pyknięcie aportacji i przed furtką prowadzącą do Nory pojawiła się Ginny z Jamesem śpiącym w wózeczku. Przechodząc przez podwórko dostrzegła Stevena, który kręcił się po ogrodzie i, jak zauważyła zaskoczona, zajmował się odgnomianiem ogrodu. Pomachała mu na powitanie, chcąc go zapytać, dlaczego to robi i gdzie jest Charlie, ale on akurat chwycił jakiegoś gnoma i przerzucił go poza żywopłot. Ruszyła więc w stronę rodzinnego domu z postanowieniem, że porozmawia sobie z domownikami o traktowaniu gości. 
Zapukała do drzwi i weszła do kuchni, w której aktualnie nikogo nie było. Spod pokrywek garnków buchała jednak para, a w piekarniku widać było potrawkę z kurczaka. Gdzie jest jej matka?, przemknęło jej przez głowę. Ustawiła wózek przy oknie i podeszła do stołu. Wtedy zagadka sama się rozwiązała. Z salonu wyszła Molly Weasley, która w ręku trzymała kubek z herbatą, a za nią stał Charlie, który się lekko uśmiechał, lecz gdy zobaczył siostrę uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Ginny, kochanie – zawołała radośnie Molly, podchodząc do niej. Odstawiła kubek na blat i uściskała córkę. – Co się stało, że przyszłaś do nas dzień po przyjeździe? Nie powinnaś odpoczywać? – zalała córkę pytaniami.
- Wystarczająco dobrze odpoczęłam na wakacjach, a w domu się nudziłam – odpowiedziała Ginny i spojrzała w oczy Charliego.
Ten bąknął ciche „Cześć Ginny” i zmarszczył brwi, jakby bał się, że ta zaraz powie o nim prawdę. Wyminął obie kobiety i podszedł do drzwi.
- To ja pójdę do Stevena. Pewnie chcecie...
- Charlie, zaczekaj! – zawołała Ginny. – Tak właściwie to przyszłam do ciebie.
Charlie odwrócił się i spojrzał zaskoczony na siostrę. W międzyczasie pani Weasley podeszła do wózka, w którym spał jej wnuk. Zdjęła mu ostrożnie czapeczkę z głowy i odsunęła kocyk, którym był przykryty. 
- Kiedy powinien się obudzić? – Podniosła głowę, spoglądając na córkę.
- Niedługo. Myślę, że za mniej niż pół godziny – odparła Ginny.
- To wy sobie porozmawiajcie, a ja zaopiekuję się tym śpiącym brzdącem. 
- Dziękuję, mamo – powiedziała Ginny i pocałowała matkę w policzek, po czym złapała brata za rękę i pociągnęła go do salonu.
Charlie podprowadził ją do kanapy i pomógł jej usiąść. Ginny odetchnęła, gdy podłożył jej poduszkę pod plecy.
- To o czym chciałaś ze mną rozmawiać? – zapytał Charlie. 
- Raczej, o kim – zauważyła. – Domyślam się, że nie powiedziałeś jeszcze mamie...
- Nie! – wykrzyknął i szybko zerknął w stronę kuchni. – Jeszcze nie – powiedział już ciszej. – Czekam na odpowiedni moment.
- Wiesz, że Steven nie będzie czekał w nieskończoność?
- Wiem – syknął i poderwał się z miejsca. 
Podszedł do okna i wyjrzał na podwórko. Uśmiechnął się, gdy zobaczył Stevena. Ginny też wstała i stanęła za nim. Objęła brata, a on przygarnął ją do siebie.
- Wiesz, że jak patrzysz na niego, to cały promieniejesz? Ostatni raz tak wyglądałeś, gdy przed laty wyjeżdżałeś do Rumunii i opowiadałeś mi o mieszkających tam smokach.
- Może to i prawda. Ale za sprawą smoków także zmieniło się moje życie.
- A może opowiesz mi o tym i jak poznałeś Stevena? 
Charlie spojrzał niepewnie na siostrę. 
- Jesteś pewna? To dość długa i nudna opowieść – powiedział i jeszcze bardziej ściszył głos. Teraz niemal szeptali.
Ginny kiwnęła głową, zerkając do kuchni. Mama zabawiała siedzącego tyłem do nich Jamesa, jednocześnie próbując go nakarmić. 
- Zawsze lubiłam twoje historie o smokach, pamiętasz? A mnie przyda się krótki spacer.
Przeszli przez kuchnię, najciszej jak się dało, by mały nie zobaczył mamy i wyszli. Minęli kurnik i zniknęli na drodze prowadzącej do pobliskiego lasu.
Charlie zaczął opowiadać. Ginny słuchała go z zapartym tchem, nie zadając wiele pytań.
Steven jest Amerykaninem. Do Rumunii dotarł rok po Turnieju Trójmagicznym i na początku nie radził sobie z większością rzeczy. Ale do perfekcji opanował wiadomości teoretyczne o smokach. Znał ich zwyczaje, wygląd i kiedy trwają ich okresy godowe. Zaprzyjaźnił się z Charliem, ponieważ byli jedynymi anglojęzycznymi czarodziejami w całym obozie. Steven dość szybko przyswajał sobie wszystkie wiadomości i wkrótce był jednym z najlepszych strażników smoków.
Kiedy do rezerwatu dotarł niezwykle uparty smok, którego mieli wytresować, aby bronił najbogatszych skrytek w Banku Gringotta, Charlie o mało co nie spłonął, gdy smok wystrzelił w niego ogniem. Uratował go Steven, który odepchnął go w ostatniej chwili i upadł na niego. Wtedy Charlie poczuł coś, czego jeszcze wtedy nie potrafił zidentyfikować. I nie było to spowodowane płonącą wokół nich trawą i ogrodzeniem. Steven, co prawda, szybko wstał, udając, że nic się nie wydarzyło, ale Charlie dobrze wiedział, że Steven też to poczuł. Budzące się w nich uczucia.
Z początku nie chciał się przyznać przed sobą, że tęskni za kolejnym dotykiem Stevena.  Starał się spędzać ze nim jak najwięcej czasu, nie zdradzając jeszcze swoich uczuć. I tak ze zwykłego przyjaciela Steven stał się dla niego kimś więcej. 
Pewnego dnia z rezerwatu uciekło małe smoczątko. Jego matka wysiadywała inne jaja, więc to oni musieli je znaleźć, zwłaszcza, że w pobliskich górach mogli się na niego natknąć jacyś mugole.
Niestety przez cały dzień go nie znaleźli. Gdy nastał zmrok, skryli się w jakiejś jaskini. Od słowa do słowa zaczęli ze sobą rozmawiać, wyjawiając swoje tajemnice, oprócz jednej: że łączy ich coś więcej niż przyjaźń i praca. Charlie nie pamiętał, który z nich zrobił pierwszy ruch, ale kiedy następnego dnia obudzili się wtuleni w siebie, zupełnie nadzy, zrozumieli, że to jest to, czego tak naprawdę potrzebują. Po prostu było im ze sobą dobrze.
Ku ich zaskoczeniu smoczy malec znalazł się o świcie, popieląc kilka krzaków obok ich jaskini. 
- Nigdy potem o tym nie rozmawialiśmy – zakończył Charlie. – Pozwoliliśmy, by wszystko działo się naturalnie, jak to tylko możliwe. 
Ginny przytaknęła zamyślona. 
- A jak to przyjęli inni? – zapytała.
- Z początku próbowaliśmy się maskować, ale w tak małej społeczności, jak w rezerwacie, trudno się ukryć, więc wkrótce wszyscy wiedzieli. 
- Ginny! Charlie! Obiad!
Rozległo się wołanie ich matki. Oboje roześmiali się, spoglądając na siebie. 
- Jakbym cofnął się w czasie – zauważył Charlie, gdy ruszyli z powrotem. 
- Mama się nigdy nie zmieni – stwierdziła. – Tylko, że niedługo będzie tak wołać wnuki.  
Charlie wziął ją za rękę i przygarnął do siebie. 
- Takie jak twoje? – Mrugnął do niej okiem. – James to niezły rozrabiaka. Aż się boję tego drugiego – stwierdził z uśmiechem, dźgając ją lekko w brzuch.
- Hej! – krzyknęła, robiąc unik. – Ten drugi, jak na razie jest taki sam. Tylko mi hasa w brzuchu.
- Myśleliście już z Harrym nad kupnem dla nich mioteł?
Ginny jęknęła. 
- No nie, ty też? A zresztą, czy to nie za wcześnie? James nie ma jeszcze roku!
- Trzeba zacząć trenować od najmłodszych lat. Dobrze wiesz, że, gdyby Bill nie wyjechał do Egiptu a ja do Rumunii mielibyśmy niezłą rodzinną drużynę quidditcha. Teraz pozostało nam tylko czekać na kolejne pokolenie. Wyobrażasz sobie drużynę Gryffindoru złożoną z samych Weasleyów i Potterów? 
- Merlinie, miej w opiece Hogwart i ich przyszłych nauczycieli – westchnęła Ginny.
- Ale tak prawdopodobnie może być.
Weszli do środka. Steven rozmawiał z ich matką i zabawiał Jamesa siedzącego mu na kolanach.
- Widzę, że Steve już kupił sobie miłość twojego syna – zauważył ze śmiechem Charlie.
- Chyba muszę zacząć się bać – stwierdziła Ginny, patrząc na tę scenę. – Ten dzieciak nikogo się nie boi. Widzi człowieka drugi raz, a już bawi się z nim jakby znał go od wieków. To samo było na wakacjach. U Jake’a na kolanach też siedział już drugiego dnia – mruknęła niezadowolona. 
- To lepiej uważaj, bo jeszcze ktoś...
- Wypluj to! – wykrzyknęła przerażona słowami brata.
Molly przerwała rozmowę i spojrzała na nich.  
- No, jesteście wreszcie. Siadajcie i jedźcie.
- Dzięki mamo – powiedziała Ginny i usiadła obok ciemnowłosego chłopaka. 
Steven obrócił się na krześle, by James był bliżej niej. Maluch z radością wyciągnął do niej rączki, gdy pochyliła się do niego.
- Ma-ma!
- Dobrze ci u wujka? – zaszczebiotała, a malec roześmiał się, klepiąc ją po policzku. – Posiedzisz jeszcze chwilkę, aż mama zje obiadek?
Spojrzała niepewnie na Stevena, który kiwnął głową.
- Niech siedzi, ja już zjadłem.
- Ja się nim zajmę – odezwał się Charlie, przełykając ostatnią łyżkę zupy i wziął Jamesa z rąk Stevena. 
Ginny nachyliła się do niego.
- Nie żal ci, że ty nie będziesz miał swoich? – zapytała cicho, spoglądając kątem oka na matkę, która stała przy kuchence i szykowała placek i herbatę.
- Nie – odparł. – Wystarczą mi do kochania wszystkie małe potworki, które już są i niedługo będą w naszej rodzinie. 
- „Potworki”? Tego szkraba – wskazała na synka – nazywasz „potworkiem”? – Charlie z pełną powagi twarzą skinął głową, by chwilę potem roześmiać się, gdy Ginny zwinęła dłoń w pięść i szturchnęła go mocno w bok. – Ja ci dam! To te wasze smoki są potworami!
- No dobrze, dobrze – Charlie odsunął się od niej i zerknął na malca na swoich kolanach – już zapomniałem, jaka ta twoja matka potrafi być przewrażliwiona. To co powiesz na „smoczątka”? Przynajmniej, jeśli chodzi o twoje maluchy? Kiedyś ty nim byłaś to teraz będą nimi twoje dzieci, zgoda?
- Jak już nie masz innego pomysłu – westchnęła.
--------- 
W Ministerstwie Magii panował codzienny poranny rozgardiasz. Pracownicy wyskakiwali z kominków i włączali się w strumień czarodziejów podążających do złotych wrót na końcu atrium, wielu próbowało przepchnąć się do wind. Gazeciarze sprzedawali poranne wydanie „Proroka Codziennego”, a pierwsze ministerialne wiadomości latały ponad głowami, wyszukując adresatów. 
Harry był gotowy do pracy. Po tym, co usłyszał od braci Weasleyów dwa dni wcześniej, główną sprawą, jaką będzie musiał się zająć to uciekinierzy i ex-aurorzy. 
Odkąd przed wyjściem z domu dostał od Kingsleya wiadomość o zwołanym zebraniu, miał nadzieję, że przed wszystkim spotka się z Percym i wyciągnie z niego szczegóły. 
Harry stanął w rogu i przyjrzał się czarodziejom przebywających razem z nim w ciasnym pomieszczeniu. Wielu nie zwracało uwagi na osobę stojącą obok. Zajęci byli czytaniem gazety albo jakichś pergaminów. Niestety nie było wśród nich jego szwagra. No cóż. Dowie się o wszystkim na miejscu. 
Na trzecim piętrze wysiadł ostatni z czarodziejów, a dosiadł się Mark Newton. Gdy tylko zobaczył Harry’ego uścisnął mu dłoń.
- Nareszcie jesteś – powiedział zamiast powitania. – To co się dzieje, to koszmar.
- Słyszałem o ucieczce... – zaczął Harry.
- Ucieczka to nic. Minister jest tak wściekły, że nic z tym nie robimy.
- Wiesz coś o zebraniu, które zwołał minister? – zapytał Harry, gdy wysiedli z windy i ruszyli korytarzem do Biura.
- Jakim zebraniu?
- Dzisiaj dostałem wiadomość od Shacklebolta... 
Przed Kwaterą Główną zastali Percy’ego.
- Harry, masz natychmiast zjawić się u ministra – powiedział.
- Jasne, ale chciałem najpierw się rozeznać... – Harry zawahał się, spoglądając za trzymającym otwarte drzwi Markiem.
- To rozkaz.
------- 
Kingsley Shacklebolt siedział za wielkim dębowym biurkiem i czytał kolejną notatkę pozostawioną mu przez Percy’ego Weasleya. Bardzo lubił komentarze mężczyzny. Choć czasami ziały niesamowitą nudą, można było z nich wyczytać dużo więcej niż tych, którzy pisali suche fakty. 
Percy zapukał i wszedł do środka, prowadząc za sobą Harry’ego.
- Panie ministrze, przyprowadziłem Harry’ego Pottera.
Jak zawsze oficjalny. Kingsley skrzywił się na te słowa i dostrzegł taką samą minę u Harry’ego stojącego za mężczyzną.
- Dziękuję Percy. Zostaw nas samych.
Percy przytaknął i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Siadaj, Harry – powiedział Kingsley, ręką wskazując wygodnie wyglądające krzesło. Harry nie dał się zwieść serdeczności.
- O co chodzi, King? Zaraz przecież mamy mieć zebranie, a ja chciałem przed nim sprawdzić, co się dzieje. W końcu nie było mnie tydzień. Tak a propos dzięki za wakacje.
- Tak, tak... – Minister machnął ręką – należało ci się, ale teraz przejdźmy do rzeczy. Domyślam się, że nie czytałeś „Proroka” z zeszłego tygodnia? – zapytał, odchylając się w fotelu. – Poza tym to jest zebranie, na które cię zapraszałem.
Harry osunął się na wskazane krzesło. 
- Nie, nie czytałem – odpowiedział po dłuższej chwili. – Wiem tylko o ucieczce. Od Weasleyów – dodał, widząc pytające spojrzenie.
- Rozumiem.
Kingsley spokojnym ruchem różdżki przelewitował Harry’emu gazetę, którą ten chwycił i rozwinął.
- To numer z zeszłego czwartku.
Harry zerknął na pierwszą stronę i przeczytał:

ZAMIESZANIE W MINISTERSTWIE MAGII WINĄ CHAOTYCZNEGO, NOWEGO SZTABU AURORÓW POD RZĄDAMI HARRY'EGO POTTERA

Jak doniósł nam nasz stały korespondent z Ministerstwa Magii udało się zbiec kilkunastu śmierciożercom. Wśród uciekinierów byli aresztowani za sabotaż i współpracę ze śmierciożercami wysocy rangą pracownicy Biura Aurorów. Przyczyną tej "wpadki" ze strony władz może być chaotyczne działanie Nowego Sztabu Aurorów utworzonego przez ministra Shacklebolta, którego przywódcą jest Harry Potter i który w tym czasie nie mógł sprawować swojej funkcji, z powodu swojej nieobecności. Jak się dowiedzieliśmy od anonimowego informatora z Urzędu Świstoklików Harry Potter wyjechał wraz z rodziną na wakacje, które załatwił im sam Minister Magii Kingsley Shacklebolt.
„To jawna protekcja władz!” – mówi nasz rozmówca, który pragnie pozostać anonimowy. –  „To nie do pomyślenia, żeby minister wysyłał swoich pracowników na urlop, gdy wokół wciąż jest niebezpiecznie!”
„Od lat wychwalamy Pottera pod niebiosa za uwolnienie nas od Sami-Wiecie-Kogo, ale czy to naprawdę on tego dokonał? Gdzie są na to dowody? Mamy jedynie słowa jego przyjaciół, którzy jak wiemy zawsze będą po jego stronie. I skąd możemy wiedzieć, czy aurorów, którzy tam byli, nie opłacono przez ludzi Pottera?
Niewielu wie, że po ostatecznym spotkaniu Pottera z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, to właśnie Kingsley Shacklebolt wyciągnął nieprzytomnego chłopaka. Obaj znają się od lat, wielokrotnie, jeszcze jako auror, Shacklebolt ochraniał Pottera, walczyli razem ze śmierciożercami, teraz role się odwróciły i to Potter ochrania ministra. 
Pozostaje nam zadać pytania, które na razie musimy zostawić bez odpowiedzi: Czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy, co tak naprawdę wydarzyło się podczas konfrontacji Pottera z Sami-Wiecie-Kim? Czy Potter naprawdę go zabił? I co łączy ministra z Wybrańcem? 

Harry oderwał się od czytanego artykułu i spojrzał pytająco na Kingsleya.
- Co o tym sądzisz? – zapytał go Kingsley.
- Po tylu latach mają jeszcze o to pretensje? Nie mogą sobie odpuścić? A może ja nie chcę o tym mówić? Dla nich to wszystko to tylko dobra historia, którą czytają z gazet, dla mnie to była rzeczywistość – wyrzucił z siebie, odrzucając gazetę na biurko ministra.
Kingsley nachylił się do niego, splatając palce i opierając dłonie o biurko.
- Wiem, Harry, ale może powinieneś to przemyśleć? Zbliża się kolejna rocznica...
- O której rocznicy mówisz? – rzucił opryskliwie Harry. – Ósmej rocznicy śmierci Dumbledore’a, czy siódmej, gdy straciliśmy wielu naszych przyjaciół? 
Shacklebolt westchnął. Powinien był się spodziewać, że Harry wciąż o tym myśli.
- Właściwe o obu – odparł. – Ale w tym roku przypada jeszcze jedna, związana z Dumbledorem – pięćdziesiąta rocznica objęcia przez niego urzędu dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Rozmawiałem dzisiaj z Minerwą McGonagall i chce połączyć je wszystkie. Może to byłby odpowiedni moment? 
Harry milczał. Stał przy magicznym oknie i obserwował płynące po niebie chmury. Tak bardzo chciałby nie pamiętać tamtych wydarzeń. Niestety one wciąż wracały. 
Przedłużającą się ciszę przerwał Kingsley.
- Poza tym jest jeszcze jedna sprawa, która została tam poruszona. 
Harry odwrócił się od okna i spojrzał na niego.
- O czym mówisz?
- Chodzi mi o tych, którzy uciekli. W celi, w której byli aurorzy, został znaleziony list do ciebie.
Kingsley sięgnął do szuflady w biurku i wyjął mały pergamin, podczas gdy Harry podszedł do niego i wyciągnął rękę, by wziąć kartkę.
- Do mnie? O co chodzi? 
Kingsley zawahał się. 
- Obiecaj mi tylko, że nie będziesz nic robił na własną rękę.
- Na własną rękę? King, co tam jest? – warknął.
- Sam zobacz.
Podał pergamin Harry’emu i odsunął się.
Harry wciągnął głęboko powietrze, gdy przeczytał:

Potter, zapłacisz za wszystko.
Dobrze pilnuj swojej rodzinki, bo Twój bachor albo żonka wkrótce mogą mieć przez ciebie poharatane buźki.
Już niedługo się policzymy.

------ 
Hermiona krzątała się w pośpiechu po kuchni, z włosami każdy w inną stronę, próbując, bez oczekiwanych efektów, doprowadzić do porządku kuchnię, która wyglądała jak istne pobojowisko. Ściany kleiły się od czerwonobrązowej mazi, a woń unosząca się z licznych garnków bynajmniej nie przypominała zapachu potrawki z kurczaka, o której marzył Ron. Co za szczęście, że chociaż dyniowe babeczki nie uległy spopieleniu w piekarniku. 
- Chłoszczyść! Chłoszczyść! Chłoszczyść!
Hermiona miotała się od ściany do ściany, machając bez przerwy różdżką, ale po chwili można było wreszcie dostrzec delikatną morelową tapetę na ścianach kuchni. Usunęła resztki gotowanych buraczków z podłogi, zaklinając się, że zapyta uzdrowiciela, czy to możliwe, że w ostatnim stadium ciąży magia może być niestabilna. Zerknęła w lusterko leżące na parapecie i aż wykrzyknęła, widząc umorusaną postać odbijającą się w zwierciadle. Szybko wypowiedziała kilka tak dobrze znanych jej czarów. 
- I tak się kończy gotowanie obiadu dla twojego taty przy pomocy zaklęć – mruknęła, głaszcząc się po brzuchu. – Rosie, przypomnij mi, by nigdy więcej nie korzystać z tych zaklęć gospodarskich, które nie wiadomo do czego służą, chyba, że zapytamy o to babcię Molly albo ciocię Ginny i zaczekamy z tym aż do twoich narodzin, dobrze?
Minutę później wyszła z kuchni, która wyglądała już całkiem normalnie, choć nie udało jej się do końca zneutralizować zapachu, czy też raczej odoru spalonego mięsa. Poprawiła włosy i ruszyła do salonu, gdzie zamierzała się położyć i zaczekać na Rona. 
Pół godziny później usłyszała stuk różdżki Rona o drzwi i w progu stanął jej mąż.
- Co tak śmierdzi? – rzucił, zamiast powitania.
- Jakiś ty miły, Ron – syknęła, wstając z kanapy. – Miałam troszkę trudności, gdy chciałam wypróbować kilka zaklęć, które znalazłam w ostatnim numerze „Czarownicy” i niestety mi nie wyszło.
Ron podszedł do niej i pocałował ją na powitanie, po czym razem poszli do kuchni. 
- Tobie nie wyszło jakieś głupie zaklęcie? – zapytał zaskoczony.  – I od kiedy czytasz ten szmatławiec? 
- Odkąd twoja mama przekonała mnie do przepisów, które są tam zamieszczane – odparła. – Są naprawdę niezłe.
- Tak jak ta potrawka? – Wziął do ręki łyżkę i nabrał nią potrawę, by wziąć ją do ust. – Fuj, jakbym jadł tamte grzyby sprzed lat, gdy ukrywaliśmy się w lesie. Chyba musisz zrezygnować z prenumeraty, bo to jest niezjadliwe. To tutaj jest ten przepis? 
Sięgnął po gazetę leżącą na blacie przy kuchence i przerzucił szybko kilka stron. Nagle zatrzymał się i otworzył na artykule z jej fotografią.
- A co tu robi twoje zdjęcie?
Hermiona osunęła się na krzesło.
- W zeszłym tygodniu w ministerstwie, przy gabinecie twojego brata, wpadłam na Ritę Skeeter, a ona... doszła do kilku błędnych wniosków – mruknęła zrezygnowana. – I jak widać wyszło jej to – wskazała ręką na gazetę.

Tajemnicze schadzki Hermiony Weasley i jej szwagra


Hermiona Weasley spodziewająca się w najbliższym czasie rozwiązania, nie chce zdradzić kim jest ojciec dziecka. Wszyscy dobrze jednak pamiętamy, że pani Weasley siedem miesięcy wcześniej miała romans ze słynnym bułgarskim szukającym Wiktorem Krumem. 
Ostatnio także była widziana w ramionach swojego szwagra i bliskiego współpracownika Ministra Magii Percy'ego Weasleya. Czyżby jeden Weasley już jej nie wystarczał? 
Czy niczego niepodejrzewający mąż pani Weasley, który notabene nie ma takiego wykształcenia jak jego brat i pracuje po znajomości w sklepie na ulicy Pokątnej, powinien się obawiać rogów na swojej rudej czuprynie?

Ron wypuścił powietrze, jednocześnie końcem różdżki podpalając kolorowy magazyn.
- Percy tylko mi pomógł, gdy zemdlałam – powiedziała.
Ron odwrócił do niej głowę tak szybko, że omal nie skręcił sobie karku.
- Zemdlałaś? Dlaczego mi o niczym nie powiedziałaś? – krzyknął z wyrzutem. – Hermiono, wiesz, że każda taka sytuacja przy twojej ciąży może mieć poważne konsekwencje!
- Wiem, Ron, przepraszam. Wszystko jest w porządku. Jesteś zły?
Ron podszedł do niej i uklęknął obok.
- Słowo „zły” nawet nie oddaje w pełni moich myśli w stosunku do tej baby – warknął. – Ale na ciebie nie jestem. – Wziął jej dłonie w swoje. – Dobrze wiem, że maleńka jest moją córeczką, a Percy’emu mogę być tylko wdzięczny za to, że wtedy był blisko ciebie i mógł ci pomóc.
Wstał i podszedł znowu do spalonego garnka.
- Niestety nadal jestem głodny, a w tym domu jest tylko przypalona potrawka z kurczaka... 
Hermiona pokręciła z dezaprobatą głową i podeszła do niego.
- Mój ty bidaku - mruknęła, kładąc dłoń na jego policzku. - W spiżarni jest wczorajsza pieczeń, a w piekarniku są babeczki z dyni. Odgrzej je sobie, a ja idę się położyć.